Mieszkam niecałe 4 miesiące, więc za wcześniej jeszcze na wygłaszanie kategorycznych sądów. Ale są już pierwsze doświadczenia...
1. Baliśmy się jak córka poradzi sobie w szkole (pierwsza klasa) a syn w wiejskim przedszkolu. Pierwsze zaskoczenie w szkole: okazało się, że miejska szkoła była opóźniona w realizacji programu. Córka miała braki w pewnych partiach materiału i musiała to nadrobić. I paradoksalnie - to bardzo pomogło jej w aklimatyzacji . Drugie zaskoczenie: 4 letni Jaś też szybko się przyzwyczaił. Nie żałuje: ma tu zdecydowanie więcej ruchu na świeżym powietrzu (były już kuligi, często chodzą na sanki i na spacery). No i po przedszkolu może wyjść na pole ( - odzywają się w człowieku te galicyjskie korzenie), lepić pod okiem mamy bałwana, albo kopać jamy w śniegu - to lubi najbardziej.
2. Zajęcia dodatkowe. Też się tego baliśmy. Znaleźliśmy jednak w gminie dom kultury a w nim zajęcia dodatkowe plastyczne dla córki. Prowadzi je Pani, która pracuje na codzień w domu kultury w Krakowie i proawdzi takie same zajęcia. Oboje chodzą na dodatkowe zajęcia z języka angielskiego prowadzone w miejscowym przedszkolu. Dwa razy w tygodniu przyjeżdża do nich nauczycielka. Uczyły się i przedtem - ale teraz, okazuje się, przepadają za nauczycielką i na wyścigi bawią się w powtarzanie słówek, słuchanie kaset itp. Chodzi mi o to, że i na wsi są PRAWDZIWI nauczyciele. Nasze dzieci, są nauczane nie gorzej niż były w mieście a mam wrażenie że wręcz lepiej.
3. To czego faktycznie brak naszej szkole wiejskiej to zajęcia na basenie, taniec (generalnie aktywność fizyczna). To więc musimy nadrobić sami - jako rodzina. W ten sposób zaczęliśmy we czwórkę chodzić na basen i jeździć na narty.

Podsumowanie: nie jest wcale tak źle. Wątpię, by nasza wieś była w tym względzie wyjątkowa. Przecież na wsi mieszkają tacy sami rodzice, którzy tam samo troszczą się o dobry start swoich dzieci.