PUDŁO PO RAZ PIERWSZY...
... i też pewnie nie ostatni. Pierwszy falstart do pudła (no, teraz to już zamieszałam na cacy! ) był wtedy, gdy pod wpływem pana od okien postanowiliśmy nieco odsunąć wykusz od ściany ("Bo wie pan, nie wiadomo, czy uda się zgrzać takie wąskie okno i jak to będzie wyglądało: szerokie ramy i wąski pasek okna"...). Ile? Drobne 15 cm. Mówisz - masz. Chłopaki przygotowały wszystko pod szalunek i wówczas Mały Żonek wymiękł, bo mu wykusz połowę ogródka zajął . Decyzja: bieg wsteczny, poszerzamy o 5 cm. Pan Wiesiu nawet nie specjalnie krzyczał. W sumie drobiazg, dlatego też w mojej subiektywnej skali: falstart.
A teraz zapowiadane pudło po raz pierwszy.
Mały Żonek postanowił, że będziemy mieli wylewany strop. Na szczęście temat ten absolutnie nie ma nic wspólnego z kafelkami, więc na wszelki wypadek nie zabrałam głosu, przyjmując postawę "życzliwie akceptującą". Politycznie poprawną znaczy się. Było to działanie niezwykle przezorne, bowiem Mały Żonek od dwóch dni klnie pod nosem. Chłopaki codziennie dowożą deski i pręty do zbrojenia. Pazerne jakieś się to zrobiło, że masakra! Przy okazji Mały Żonek podliczył koszt drewna i soczystą wiązankę zapodał, a potem - na domiar złego - okazało się, że sąsiedzi zaczęli strop później niż my i kończą. Terrivą. A my zalewać będziemy pod koniec przyszłego tygodnia. Póki co, zalewa mi Małego Żonka i, bynajmniej, nie jest to zaprawa cementowa...
O! Moje szczęście właśnie wyartykułowało rozmarzone, że "zaj....sty jest ten dom!". Zajefajny, znaczy się. Może więc nie jest tak źle?