To też. Jednakowoż jest to kurs dla nauczycieli, którzy mają się naumieć rozmawiania z biurami podróży jako klienci zamawiający usługę (to akurat mniej mnie interesuje, bo jakoś sobie radzę) oraz samodzielnego organizowania wycieczek. To drugie jest ciekawe, aczkolwiek nie odważę się organizować wycieczki klasowej sama. W tym roku miałam dwie czterodniowe. Jedną robił kolega ze szkoły, który prowadzi od lat klub podróżnika i ma wprawę. On załatwiał i umawiał, ale my (wychowawczynie) musiałyśmy trzymać kasę, płacić wszędzie, pilnować, coby zdążyć na umówioną godzinę. Drugą organizowało biuro. Oczywiście była droższa, ale za to napchana atrakcjami do wypęku. Zebrałam i wpłaciłam kasę i nic więcej mnie nie interesowało. Była pani pilot, która dbała, żebyśmy zdążyli wszędzie, wiedziała, co, gdzie, kiedy, którędy dojechać itp. Do tego jeszcze pomagała ogarniać dzieci. Z mojego punktu widzenia ta druga była zdecydowanie lepsza. W dodatku ewentualne pretensje, że coś nie tak, byłyby do biura podróży, a nie do mnie. Luksus. W takim razie po co ten kurs? Ano po to, żebyśmy stworzyli jakieś kluby podróżnicze w szkołach. Kolega wprawdzie prowadzi, ale on się specjalizuje w górach - Gorce, Pieniny i Tatry, ewentualnie Słowacki Raj - tylko tam jeździ. W dodatku zabiera małą grupkę chłopców. Taka elita. Póki oni nie skończą szkoły, nowi nie mają szansy się załapać. A ja myślę o różnych podróżach - pociągiem, autobusem, pieszo, na rowerze może nawet, bliżej, dalej... Kilka osób ten kurs robi, więc można by jeździć na zmianę, zabierać różne grupy w różnych kierunkach i celach. Ogólnie po to, żeby coś zobaczyć. Niewielkie grupki takich, którzy nie będą marudzili, że warunki zbyt mało luksusowe, że w pociągu nie było kelnera itd.