Pamiętam ten dzień.
Mieszkałam w internacie. Z samego rana przyszła wychowawczyni i mało delikatnie oznajmiła, że jest wojna. Mamy spakować jak najwięcej swoich rzeczy, bo nie wiadomo, czy tu jeszcze wrócimy i jak najszybciej opuścić internat.
Mieszkałyśmy w piątkę w jednym pokoju, pakowałyśmy się przerażone, zapłakane. Wojna, to przecież wojna...
Żegnając się wzajemnie dawałyśmy sobie jakieś drobiazgi na pamiątkę i przysięgałyśmy, że o sobie nie zapomnimy.
Na dworcu PKS oddziały ZOMO, wiele kursów odwołanych.
Po całym mroźnym dniu spędzonym na placu, głodna, zmarznięta, dopiero po zapadnięciu zmroku wcisnęłam się do autobusu.
Dojechałam niestety nie do swojej miejscowości...późnym wieczorem, po przejściu 8 kilometrów w zaspach, mrozie, ciemnościach, wlokąc z trudnością ciężką torbę...stanęłam w progu swego domu.
Nigdy nie zapomnę zapłakanej twarzy mojej Mamy. Umierała ze strachu, nie wiedząc gdzie jestem.

Nobel temu, kto wymyślił telefony komórkowe, szkoda tylko, że tak późno.
Jak bardzo by się wtedy przydały.