Historia budowy naszego "GOŹDZIKA" - nie jest w żadnym wypadku zwykłym i typowym "dziennikiem budowy". To taki "twór" sam w sobie wyjątkowy, może trochę dziwaczny, może śmieszny, bo pełen plątaniny językowej, wywodów, przemyśleń, bajania i fantazjowania, ale za to niepowtarzalny i unikatowy! Tym samym może on być nie dla wszystkich do zaakceptowania - jeśli jednak ktoś lubi bajki i bajania, to zapraszam serdecznie do czytania i wspólnego przeżywania!

Dawno, dawno temu, za rzekami, lasami i jeziorami, w małym, pięknym, ale niestety ruchliwym polskim miasteczku, żyła sobie pod wspólnym dachem taka zwykła, normalna i kochająca się rodzinka (mama, tata, synek, córcia, babcia i dwa psy). Rodzinka ta, jak i wiele innych rodzin wiodła sobie spokojne życie, ciesząc się ciepłem domowego ogniska. Do szczęścia praktycznie nic im nie brakowało... Aż tu się nagle się okazało, że im się całkiem w głowach poprzewracało, bo na starość zmian im się zachciało.
- A tak dokładniej, było to chyba jakoś tak - późną jesienią 2009 roku,wyżej wspomnianej żonusi TEGO mężusia, tym samym mamusi córusi i synusia, no i zarazem córusi mamusi - po wielu nieudanych próbach i "próbeńkach", udało się wreszcie namówić owego mężusia, do zrobienia czegoś nowego, no... może trochę szalonego, ale za to zdecydowanie fantastycznego i niesamowitego: wybudowania dla tej szczęśliwej rodzinki - pięknej, małej chałupinki.
Tak właśnie w wielkim skrócie zaczęła się ta nasza piękna "bajkowa" historia, która już po bardzo niedługim czasie (licząc od momentu kiedy to staliśmy się, szczęśliwymi posiadaczami skrawka własnej ziemi na "Ziemii") a tak dokładniej rzecz ujmując, to po zimie 2009/2010 roku - okazała się "bajką" z przeróżnymi przygodami, z których niestety wiele przyprawiało (delikatnie rzecz ujmując) o zawrót głowy, a czasami (co niestety częściej się zdarzało) o palpitację serca i inne przypadłości z grupy "mrożących krew w żyłach". Ale patrząc z perspektywy czasu myślę, że chyba warto było wejść w tą "bajkę", rozpocząć ją i tworzyć. Najważniejsze żeby ta nasza bajka, miała szczęśliwy koniec i żeby udało nam się ją przeżyć bez większych wichur i huraganów - choć mam świadomość, że wiaterek i deszcz jest nieunikniony a i grad z pewnością spotkamy gdzieś jeszcze na swojej drodze, za nim nasza "bajka" dojdzie do szczęśliwego końca, kiedy to wreszcie zamieszkamy w swojej wymarzonej chałupince. Wierzę z całego serca, że nam się to uda i już wkrótce będziemy mieli uwite to swoje upragnione "nowe gniazdko rodzinne", w którym zamieszkamy i wieść będziemy (jak w bajce) długie i szczęśliwe życie !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Wracając więc na początek początku naszej „Goździkowej historyjki”, to trzeba by było zacząć od momentu, kiedy podjęliśmy życiową decyzję, że będziemy budowali NASZ DOM. Niestety nie byliśmy szczęśliwymi posiadaczami żadnej działeczki budowlanej, więc musieliśmy ją kupić, tym samym zaczęło się poszukiwanie tego naszego kawałka ziemi, na którym mieliśmy zbudować swoją chatkę.
- Z działeczką poszło szybko, teraz wiem, że niestety zbyt szybko... Już po niedługim czasie, od zakupu tego naszego kawałka ziemi okazało się, że mamy nieproszonego gościa a może raczej współwłaściciela tej działki, z którym będziemy musieli stoczyć poważną walkę. Tym nieproszonym OBCYM były wody gruntowe, które również upatrzyły sobie tę działkę. Po głębszym zastanowieniu się, szukając jakiegoś pocieszenia dla siebie w tym "mokradłowym utrapieniu" stwierdzić można, że w rzeczy samej piękno tej działki, zostało udowodnione i stało się faktem nie do podważenia, bo przecież obok nas a raczej przed nami - działka ta "wpadła w oko" wodom gruntowym i dlatego też wody te, zdecydowały również "posiąść" tę ziemię za swoją. Tym samym może nie powinno się postrzegać tego w kategorii "zła" ze strony tej wody?
Po wyborze działki przeszliśmy do kolejnego etapu przeżyć ekstremalnych, tj. wyboru projektu, czyli przemierzania długiej i mozolnej drogi poszukiwania dniami i nocami projektu, który spełniałby nasze oczekiwania, wymogi i po części a może co najważniejsze -spełniałby "nasze marzenia".