Chciałbym skonsultować z Państwem jedną rzecz, ponieważ nie daje mi to spokoju. Uważam, że mam w mieszkaniu zbyt wilgotno.
Gdy jeszcze temperatura na zewnątrz była w okolicach 10 st. w dzień nie włączałem ogrzewania, bo było ciepło. Temperatura w mieszkaniu 21-22 st., lecz wilgotność dochodziła do 80% . Gdy słońce świeciło to wietrzenie i udało się zbijać do 70% (nigdy mniej, ale na zewnątrz też było mokro, więc uznałem, że tak ma być).
Aktualnie od kiedy zaczął się sezon bardziej zimowy, czyli jakiś miesiąc, (temperatury w okolicach 0 st.) i kaloryfery odkręciłem na "4", w mieszkaniu temperatura oscyluje między 21 a 22 st. (w dzień, gdy nikogo nie ma widzę z odczytów, że potrafi spaść do 21,3 by wieczorem podnieść się do 21,8 gdy wracamy z pracy). Natomiast wilgotność cały czas w okolicach 60% (w kuchni więcej - 65%, pomimo, że w ciągu tygodnia gotuję tylko wodę na herbatę i odgrzewam jedzenie). Gdy nikogo nie ma w domu wilgotność oscyluje w granicach 55%.
Na oknach woda. Okna w sypialni plastikowe i na nich jest najgorzej - parapet mokry. Okna balkonowe, w jadalni i w kuchni są drewniane. Przestawione "w tryb zimowy", jednak niezbyt szczelne (nie ma tragedii, ale są to okna nigdy nie wymieniane i wstawione jak budowano blok więc wiadomo).
Wietrzenie raz dziennie, a najrzadziej raz na trzy dni - zakręcam kaloryfery na pół godziny, otwieram wszystkie okna (nie uchylam, otwieram) na 5-10 minut a potem zamykam. Wtedy wilgotność mam przez pół godziny w granicach 40%. Blok z początku lat 90, ocieplony styropianem w ostatnich latach. Na górze i na dole sąsiedzi. Mieszkanie 60 metrów, "zewnętrzne" (tzn. w każdym pomieszczeniu są 2 ściany zewnętrzne). Wentylacja grawitacyjna w kuchni działa bardzo dobrze (przykładając rękę wieje, a raczej ciągnie). W łazience wentylacja też grawitacyjna, ale działa gorzej (przykładając rękę "cośtam czuć", ale dużo gorzej niż w kuchni). Mieszka 2 osoby. Ogrzewanie z sieci miejskiej, podzielniki na kaloryferach.
Przykręcałem już kaloryfery w dzień na "3". Temperatura spadała do jakiś 20,5 st., ale wilgotność nie zmieniała się. Zabieg powtarzałem rozszczelniając okna. Bez zmian. Odkręcałem kaloryfery na "5", w sumie niewiele to dało bo temperatura nawet nie dobiła do 24 st., ale wilgotność nie zmieniła się a w mieszkaniu była taka parówka, że się nie dało wytrzymać.
Wszędzie teraz trąbią, żeby utrzymywać w mieszkaniu 20 stopni. Bardzo chętnie, ale boje się grzyba. U mnie w mieszkaniu jest około 21,5 st., czasami 22 st. Przy niższej temperaturze jest nieprzyjemnie, bo chyba wilgoć potęguje uczucie chłodu.
Proszę o wskazówki, czy tak ma być, czy może zainwestować w profesjonalne osuszanie albo samemu spróbować osuszyć?
Nie wiem jak było w latach poprzednich, bo dopiero w tym roku kupiłem termohigrometry. Natomiast na pewno było mocno grzane w zimie (4 kaloryfery, na każdym zużycie w okolicach 2000 jednostek). Wiadomo, rachunki małe nie były i w tym roku nie wiem, czy dałbym radę po obecnych cenach zapłacić za takie grzanie, ale chyba bardziej boje się ewentualnego grzyba.