dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
Strona 3 z 3
Pokaż wyniki od 41 do 54 z 54
  1. #41
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Szkolenia, zamieszanie na budowie i nagle okazuje się, że 3 tygodnie nie chwaliliśmy się co u nas.
    Ogólnie już dobrze, chociaż przybyło ze dwie garści siwych włosów.
    Ale po kolei, punkt po punkcie, zaczynając od rzeczy optymistycznych.
    Gaz.
    Instalator cały dzień się biedził, żeby podłączyć zbiornik. Niestety dwa punkty odbiorcze w domu to dwie skrzynki na ścianie (nawet ładnie wyglądają, nieduże, plastikowe) oraz 2 rury w domu. Tak, więc spawanie, lutowanie, skręcanie mocowanie. Parę minut to zajęło. Nie ukrywam, że z małżonką do domu zajechaliśmy już na samo mocowanie rur do zbiornika, niestety ku rozpaczy pana instalatora.
    Poszło o sprawdzanie szczelności złączy.
    Metoda sprawdzania tradycyjna. Płyn do mycia z wodą i pędzel.
    Po odkręceniu zaworu w butli (miała ciśnienie, bo zbiornik testuje producent azotem) mazanie pędzlem każdej złączki i tak szliśmy razem punk po punkcie. Okazało się, że zawór przy wejściu do kotłowni puszczał, więc pan zniesmaczony stoczył z nim wojnę i uszczelnił. I zrobił rzecz zabawną. Zamknął oba zawory zewnętrzne i wszedł do środka sprawdzać szczelność instalacji wewnętrznej. Zwróciłem mu uwagę, że zapewne woda się nie spieni jak zamknął zawory na zewnątrz. Pan teatralnie westchnął „Och, prawda!!” (jak by pierwszy raz w życiu to robił).
    Wiedziony zasadą ograniczonego zaufania sam poszedłem poodkręcać zawory i szybko wróciłem, zobaczyć, czy tylko pan się pieni.
    Po posadowieniu zbiornika i zrobieniu instalacji w trybie nagłym zadzwoniłem do właściwego UDT (Urzędu Dozoru Technicznego - dla nas właściwy jest w Łodzi). I był to strzał w punkt, ponieważ, pomimo, że papiery jeszcze nie doszły, pan zajmujący się odbiorami w naszym rejonie miał akurat na drugi dzień wyjazd do naszych lasów i po drodze dokonał odbioru montażu. Zaraz potem telefon do Orlenu i ściągamy beczkowóz.
    Beczkowóz zajeżdża i karmi nasz baniaczek.
    W między czasie ściągam koparkę, która przy pierwszych płatkach pamiętnego listopadowego śniegu zdążyłą zasypać zbiornik ziemią, zanim zasypał go śnieg.
    Pomimo pojemności 2700 l pan zalewa 2300l i znowu zabawa trwa dłużej niż zwykle, bo zbiornik jest odgazowywany i czujnie zalewany.
    Po prawie 2 h podpisuję kwity i na drugi dzień znowu telefon do UDT. Tu niestety trwa dłużej, więc zbiornik ostatecznie odebrano do eksploatacji 3 grudnia.

    Prąd.
    Prąd jest osobną przygodą dla ludzi żądnych wrażeń.
    Po ekspresowym zatwierdzeniu kwitów w ZE ściągam pana Wojtka, żeby postawił nam skrzynkę. Początkowo chcieliśmy wylać postumencik, ale pogoda wykluczyła ryzykowanie bawienia się betonem przy ujemnych temperaturach. Cokół pod skrzynkę robimy więc plastikowy, co umożliwia potem jego ewentualne przestawianie.
    Wykorzystując niecnie dobre wejście do ZE na dość żwawo załatwiamy położenie kabla pod słup, kopacze pojawiają się już w sobotę 26 listopada, kiedy 25 listopada klepnięto papiery
    W sobotę rano robimy zakupy, kiedy na budowie zjawiają się panowie. Oni tez robią zakupy.
    Operatorzy łopat pożyczają od teściowej dozownik 100 ml i nabywają droga kupna w pobliskim sklepiku płyn niezamarzający z czerwoną nalepką. Mając smarowidło dość szybko kopią pod nieobecność szefa.
    Zanim szef oddalił się na czas tankowania a my zanim wróciliśmy ekspresowo ze sprawunków w składzie z farbami dostajemy od teściowej alarmujący telefon, żebyśmy się szybko pojawili, bo coś jest nie tak. No i jest.
    Do teściów od drogi powiatowej idzie droga gruntowa, którą dzielimy się na działkach po połowie, co nieco zawęża naszą działkę, ale nic to, da się żyć.
    Problem polega na tym, że droga gruntowa jest źle naniesiona na mapkę geodezyjną i projektant prądu umieszczając ją 0,5 m od drogi na projekcie nie sprawdził ile to tak naprawdę jest od słupa. Pan od kopaczy odmierzył na mapce, że 9 metrów i zaczął kopać w środku drogi!!
    Ale szybko wróciliśmy, pana za łapki, telefon do projektanta, minka pana powoli truchlejąca (pewnie mu wytłumaczono, kto to zatwierdzał w ZE) i drucik idzie jak chcieliśmy.
    Niestety okazało się, że instalator zapomniał, kto robi uziom skrzynki i musiał dojechać i powbijać sondy a potem dojechał jeszcze raz, jak technicy wykazali, że uziom ma nie 10 ale 138 omów, co było już trochę irytujące, bo takie jeżdżenie licznikowców opóźniało nasze podpięcie do prądu, tym bardziej, że wyznaczona ekipa wzięła wolne na czwartek i piątek.
    Ale i na to był sposób. W niedzielę, 5 grudnia oficjalnie pogotowie energetyczne podpięło nas do słupa i zaplombowało licznik.
    W domku zagościł prąd.

    Ogrzewanie
    Drogą kupna nabyliśmy kominek z płaszczem wodnym Makroterma o mocy 18kW w obudowie Caro.
    Niestety ogrzewanie kominkiem z płaszczem wodnym nie jest tak proste i lekkie.
    Po pierwsze primo, cytując jakiś film, spaliny z kominka z płaszczem wodnym są nieco chłodniejsze i zalecają stosowanie wkładu z kwasówki o fi 180 mm. Sporo i niezbyt tanio.
    Panowie zażyczyli sobie nawet, żeby komin przystroić strżakiem co spowodowało przekopanie forum w poszukiwaniu przygód z ww. ustrojstwem.
    Znaleźliśmy, przeczytaliśmy i podziękujemy za takie przyjemności a ewentualny montaż pozostawimy sobie na przyszłość, gdyby doszło do faktycznego cofania się dymu.
    Rozmowa z osobami znającymi się na rzeczy wykazała, że cofanie się spalin ma miejsce w przypadku „kręcenia” wiatru, które się zdarza, jak wiatr nad kominem uderza o połać dachu i się cofa albo jak wokół są góry, drzewa, budynki, które mogą powodować zaburzenia w kierunku wiatru.
    U nas tego nie ma, więc będziemy się upierać, chociaż ekipa monterów od sprzedawcy na siłę chce nas tym uszczęśliwić.
    Sam kominek robi wrażenie.
    180 kg chyba na każdym zrobi wrażenie .
    Montować będą go jutro, więc temat rozwinę też jutro
    Kaloryfery, zwane potocznie grzejnikami.
    W piątek ekipa hydraulika dokonała ich egzekucji i powiesiła 11 z 13 grzejników, odraczając wyrok grzejnikom „drabinkowym” w łazienkach.
    W jednym przypadku okazało się, że to nie ten oskarżony, więc go wymieniliśmy a w łązience na górze nie ma jeszcze gipsokartonu, więc nie było gdzie go mocować, więc czeka na swój dzień.
    Generalnie PURMO, które nabyliśmy prezentują się nieźle.
    Instalacja pieca też jutro, więc temat hydrauliczny jeszcze rozwinę

    Na dziś tyle, chociaż do opisania został horror zwany próbą ocieplania dachu.
    Ale to w następnym odcinku

  2. #42
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Nadszedł czas na opis dalszych przygód z wykańczaniem nas.

    Ocieplenie dachu i konstrukcje gipsowo kartonowe czyli obiecany horror.
    W ramach oszczędności i wspierania rodziny ściągnąłem pod Warszawę kuzyna cieślę-stolarza wraz z jego braćmi, żeby dorobili sobie przy układaniu nam waty pod dachem i robieniu płyt.
    O ile pomysł w zamierzeniu był jak najbardziej słuszny, to wykonanie kosztowało na s sporo nerwów.
    Najpierw nasłuchałem się, jak to powinno się robić, oraz określeń z cyklu „Będzie git”, „Będziemy robić jak dla siebie” itp.
    Potem wyjechałem w delegację na tydzień i odsłuchiwałem przez telefon, co się dzieje.
    A działo się sporo. Najpierw się ślimaczyło.
    Potem też.
    Dyskusję wywołał sposób przeniesienia płyt GK z garażu na piętro.
    Zażyczyli sobie podnośnika, żeby nim podnieść wszystkie. Szkoda, że mnie przy tym pomyśle nie było. Ale byłą małżonka i pogoniłą ich różnymi, marynarskimi określeniami do robienia tego tak, jak należy. Całość zajęła 20 minut.
    Cud, dało się. Zaczął mi drgać nerw pod okiem, ale, jako, że to rodzina, na razie zdzierżyłem.
    W końcu doszło do przybicia płyty bezpośrednio do jętki i próby przybicia jej do krokiew.
    Zdalnie, bo zdalnie, ale dałem małżonce zielone światło.
    Nie miałem już argumentów do ich obrony, po tym jak Nina (małżonka) stwierdziła, że da im po suwmiarce, żeby sp..li w równych podskokach.
    Na ich miejsce ściągnęła ekipę, która stawiała nam dom. Osobiście nie lubią wykończeniówek, ale w sezonie zimowym nie da się budować domów, więc znowu pokazali swoją klasę.
    Łezka się w oku kręci, jak człek ogląda ich robotę i znowu zaczął normalnie sypiać. Ale to dla nich norma. Kiedyś byli czwartą z kolei ekipą, która budowała komuś dom. Inwestorka pozbyła się drżenia rąk i przytyła 7 kilo przy nich. Nie żeby dobrze gotowali, po prostu odzyskała apetyt i wrzody przestały się odzywać.
    U nas jest podobnie.
    Dziś skończą gipsowanie, łącznie z posadowieniem schodków na stryszek i zaczną zacierać je gipsem.

    Ciepło w domku
    Jak wspominałem, we wtorek miało się odbyć uroczyste rozpoczęcie sezonu grzewczego w naszym domku.
    Niestety, jak zwykle rzeczywistość byłą bardziej brutalna.
    Instalatorzy kominka stwierdzili, że wolą się podłączać do pieca niż do niczego, więc przełożyli się z wtorku na piątek.
    Skoro nie było z nimi ognia, hydraulik od podłączenia pieca przełożył się na środę.
    W środę piec zawisł na ścianie gotowy do zalania, co nieopatrznie przełożyłem na piątek, żeby nie zlewać z niego wody jak będą podpinać kominek.
    Nie obyło się bez przygód, bo koniecznym okazał się zawór trójdrożny, którego oryginalnego do Termeta w Żyrardowie nikt nie miał, ale udało się poprosić kogoś o ściągnięcie go z odległej hurtowni i montaż zakończył się w środę. Zawór Termetowski kosztował 237 zł a nietermetowski 730. Jest to jakaś chyba różnica

    W piątek zaczęła się ostateczna walka z piecem i kominkiem.
    Prologiem była niesłowność elektryka, który miał zjechać w czwartek i zrobić kontakty w kotłowni, żeby i piec i kominek można było do czegoś podłączyć.
    W czwartek się nie zjawił, więc pojechaliśmy do Janek do Praktikera kupić trochę kabla i gniazdek natynkowych i profilaktycznie wtyczek.
    Piątek o 7:00 stanęłem na ścianie i zacząłem instalować gnaizdka. W połowie pojawił się elektryk i przejął ode mnie to ważne zajęcie.
    O 9:00 zjawił się serwisant Termeta i zaczął odpalanie pieca. Najpierw wymienił dysze na propanowo-butanowe. Jedna się zbuntowała i stwierdziła, że jest przywiązana do swojego miejsca i nie wyjdzie. Zabrał ją do izby przetrzeźwień do siebie na warsztat podyskutować z nią bez świadków.
    Koło 10 zjechała ekipa od kominka. 4 luźnych chłopaków dziarsko wzięło się do rzeczy. Najpierw postanowili wsadzić w komin rurę żaroodporną. I nastąpił pierwszy zgrzyt. Spojrzałem się na buty i połowa nie mogła wejść na dach, żeby go nie podrapać. Po prostu w trepach nie wpuściłem. Biedacy w adidasach sami musieli we dwóch wpuścić w komin 6,75 mb rury o przekroju 18 cm. Był to pewien wysiłek.
    Stoczyliśmy od razu krótką wojnę o strażaka na dachu. Jako, że rura i tak wystaje z komina o jakieś 20 cm odpuściliśmy go sobie. Skończyło się to oficjalnym (na papierze) ostrzeżeniem od dystrybutora i moim (również papierowym) oświadczeniu, że robię to na własne ryzyko. Koszmar biurokratyczny.
    Trochę mi szkoda tego strażaka, bo naprawdę był zawodowy z rewelacyjnym łożyskiem, ale coś takiego na dachu wystraszyłoby nasze koty, a wychowujemy je bezstresowo.
    P kominie wpięli się system CO i odpalili kominek. Kaloryfery zaczęły być ciepłe.
    Zaraz po nich serwisant odpalił piec i zaczęło nam hulać ciepełko jak ta lala.
    W 2 dni zmieniliśmy temperaturę wewnątrz z 7 na 15 st Celsjusza, paląc w zasadzie samym kominkiem.
    Temperaturę wody na piecu ustawiliśmy na 50 st a kominka na 60, więc piec się praktycznie nie załącza.
    Ekipa zdjęła czapki i powoli przechodzą na krótki rękaw.
    Tylko drzewa niestety za dużo dobrego nie mamy.
    Zaprzyjaźniam się z instrukcjami obsługi pieca i kominka, więc z każdym dniem jesteśmy coraz mądrzejsi.

    W sobotę zakupiliśmy komplet lamp i takich tam do nowego domu.
    W środę montaż schodów i drzwi wewnętrznych a od czwartku panelowcy.
    Przeprowadzka coraz bliżej

  3. #43
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    W naszym domku wre praca wykończeniowa.

    Wigilię naprawdę chcemy spędzić we własnym domu.
    Bez względu jak będzie wyglądał.
    W tym tygodniu małżonka ma urlop i ogarnia wszystko, od poniedziałku mamy już oboje.
    Nabyliśmy drogą kupna już całe oświetlenie, osprzęt, czyli tylko jak skończy się malowanie zaczynam z elektrykiem hasać po domu i dokręcać i podłączać wszystko. Już mnie ręce świerzbią .

    W środę zainstalowały się schody drewniane oraz drzwi. A dokładnie futryny.
    Krótka walka z kuzynem – wykonawcą. Nie rozumiał, dlaczego drzwi do łazienki chcemy mieć otwierane na zewnątrz a do pokoi do środka.
    Uważa (może i słusznie), że wszystkie drzwi powinny otwierać się w tę samą stronę.
    Ale my mamy swoją wizję i powody, więc drzwi są po naszemu.
    Strasznie nam się podobają i drzwi i schody. Kuzyn naprawdę zna się na rzeczy. Fajnie, że robi nam też kuchnie.
    Nie możemy się jej doczekać.
    Przed wigilią przeprowadzka.
    W domu będzie dramat ( kończenie malowania i układania paneli), ale w Manueli jest przynajmniej 17 stopni (skręciłem piec, żeby jak nikogo nie ma to nie szalał) a tam gdzie mieszkamy jak wracamy mamy 12 st. Chyba każdy zrozumie pośpiech z przeprowadzką.
    Dziś odwiedziła nas firma ochroniarska, żeby złożyć ofertę.
    Wieść gminna głosi, że strach się nie opłacać im, bo wtedy złodzieje murowani.
    Ciekawe, czy złodzieje są u nich na ryczałcie. Coś trzeba na nich wymyślić, żeby nie mieli głupich pomysłów, jak podziękujemy za ochronę.
    PKP zrobiła nam prezent. Uprościła nam powrót do domu.
    Skasowała 18 połączeń przez naszą wioskę, więc nie mamy dylematu, na który pociąg iść i którym wracać. Miło, że pomyśleli.
    W okolicy nie jeżdżą autobusy ani inna kolejka, więc sąsiedzi już zbierają chrust na okupację torów.
    Jak na razie z Pieca Termet Eco 29kW z otwartą komorą jesteśmy zadowoleni, sprawuje się grzecznie i wie co ma robić. Ele niech nie myśli, że będzie amnestia. Będzie wisiał.
    W domu szaleją kafelki, szlifowanie gładzi gipsowych i takich tam.
    Już patrzymy, gdzie kapcie stawiać i herbatę.
    Okoliczne zwierzęta unikają nas, bo podsłuchały, że brakuje nam skóry przed kominkiem. Nie wiemy jeszcze z czego, więc pomimo, że jesteśmy w środku puszczy, nie ma nawet wiewiórki.
    Geodeta robi inwentaryzację powykonawczą i kompletujemy papiery do zgłoszenia domu do zamieszkania.
    NASZEGO WŁASNEGO DOMU!!
    Lubię tego słuchać. Własny dom.
    Może skołatane nerwy wrócą do normy.

  4. #44
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Mamy pierwsze zdjęcia po wprowadzeniu się

    Zapraszam do przeglądania

    http://foto.onet.pl/albumy/album.htm...87&q=barda&k=3

    Dziennik budowy uzupełnię jak się w pracy ogarnę

  5. #45
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    No i nadeszła w końcu pora, żeby trochę odświeżyć dziennik.

    Generalnie – już mieszkamy.
    Tak jak napisaliśmy kiedyś, wprowadziliśmy się do tego, co było.
    O wiele prościej jest co dzień coś podłubać i przyziemić w sypialni niż pójść, podłubać i wrócić spać gdzieś indziej.
    Przygoda z kuzynostwem wymusiła zaproszenie do wykańczania domu ekipę, która u nas stawiała. I zrobili to.
    Nota bene, z małżonką nie możemy doczekać się wygranej w totka, żeby znowu budować dom i to w 100% przez nich (z wyłączeniem dekarki, elektryki i hydrauliki).
    Dzięki tym ludziom nie wiemy co to fuszerka i nie rozumiemy, jak coś można pi_olić w trakcie pracy.
    Wyrównali nam gdzie niegdzie tynki, położyli terakotę w kotłowni i koło kominka, obrobili drzwi, wylali stopień w garażu, podmurowali okna w garażu i zrobili w nich parapety wewnętrzne, ocieplili, nabili gipsokartony (135 m2), wyrównali łuki wokół okien (wspominałem już, że trzeba inaczej posadawiać okna łukowe? U nas skończyło się diaksowaniem łuków, żeby się dało je otwierać), zrobili i posadowili kratki wentylacyjne w pokojach na górze, otynkowali pasy nad kafelkami w kuchni i łazience, uszczelnili balkony (łosie zalali posadzki i balkony jedną taflą i woda z balkonu przesączała się do domu).
    Ile za całość?
    3800 PLN.
    I niech nikt nie mówi, że nie można tanio i dobrze.
    Oni potrafią.

    Tyle o peanach na ich cześć. A cześć się należy. Polecam im wszystkim. Szczerze.

    W trakcie wykańczania sami mało nie padliśmy. Wzięliśmy na tydzień przed wigilią w pracy urlop, który dla żartów na wniosku nazwaliśmy „Wypoczynkowy”. Do dziś się śmieję. Ładne to były wczasy…
    Żeby nie było, że w weekendy się odpoczywa, w sobotę i niedzielę kupowaliśmy mnóstwo szpargałów do domu, a to osprzęt elektryczny a to lampy, a to brakujące kawałki glazur, terakot itp.
    Między innymi wyleczyłęm się z Opoczna. Kawałek listwy dekoracyjnej tej samej serii kupowany w dwóch różnych sklepach różni się odcieniem. Dramat jakiś. Kafelki naprawdę łądne, ale strach, ajk za jakiś czas będzie trzeba coś dosztukować…
    Dużo rzeczy na raz a dead line konkretny. Na święta przyjeżdżali moi rodzice i chciałem ich położyć już w domu, więc tempo było zawrotne.
    Walczył dzielnie kafelkarz. W ramach oszczędności kładł znajomy studiujący dziennie. Więc trochę czasu to trwało. Nie szło mu za szybko, ale za to dokładnie. Coś za coś. Jak skończy tę swoją geodezję, będzie miał chociaż fach w ręku (zgodnie z dowcipem, co mówi niepracujący absolwent wyższej uczelni do pracującego absolwenta: Frytki i Colę).
    We wtorek w nocy skończył fugować łaziekę, bo w środę wchodził hydraulik montować łazienkę.
    Trochę hydraulicy się zestresowali, że na świeżych kafelkach robią, ale że przyszli o 11 to przynajmniej nie stresowali się, że od 7 rano ekipa tynkowała ścianą nad kafelkami (była całą zrobiona na szorstko, bo nie wiedzieliśmy, gdzie sięgną kafelki).
    I pierwsze puszczenie nerw. Zaczęli amrudzić, że wyprowadzenie rury kanalizacyjnej jest za daleko od ściany i spłuczka się nie oprze (kibelek jest warszawski, czyli wyjście idzie pionowo).
    Dostali po uszach, bo to oni ją robili i powinni byli odmierzyć. Potulnie wzięli się do dzieła.
    Nie ukrywam, ze w ramach oszczędności resztek pieniędzy chciałem sam brodzik robić, ale wynegocjowaliśmy dobrą cenę – po 50 PLN za kibelek i umywalkę oraz 100 PN za brodzik z kabiną). Jak zaczęli o 11 to skończyli o 19. Sądzę, że nie były to źle wydane pieniądze, zwłaszcza jak patrzyłem na poziomowanie brodzika z jednoczesnym podłączaniem do kanalizy. Mogłem w tym czasie zajmować się czymś innym.
    Niestety nie snem. We wtorek rano weszli panelarze.
    Ogólnie rzecz biorąc są nieźli i dość dokładni, ale potraktowali poważnie stwierdzenie, że nie wyjdą, jak nie skończą.
    I nie wyszli.
    Siedzieli u nas 54 godziny a my z nimi.
    Weszli we wtorek rano, panele dojechały w południe a wyszli w czwartek. Nie wiem, jaki jest sens nie spać dwie doby, bo tempo mieli dość mordercze pod koniec. Tzn. ślimak by się zadyszał, żółw może już nie. Pierwszego dnia poprosili o kawy do termosu. Na drugi dzień było mi przykro, ale zamówienie potraktowałem dosłownie. No co, nie powiedzieli, że słodzą… Na drugi dzień już dostali cukru. Łącznie z kawą.
    Jako, że panelarze siedzieli non stop, z małżonką mieliśmy dyżury, więc o spaniu nie było mowy, no może po 3-5 godzin dziennie. Pod koniec tygodnia już sami chodziliśmy na rzęsach.
    W międzyczasie sąsiad machał wałkiem malując dom. Teraz jak patrzymy na spokojnie, to jest parę niedoróbek (niewyrównane tynki, ziarnka piasku, zagłębienia do zatarcia itp.), ale to wyregulujemy jak znów się będzie ściany malować. Mamy nadzieję, że nieprędko.
    Pobiliśmy w środę rekord ilości ekip, które dziargały w tym samym momencie.
    Byłem ja, wieszający lampy, małżonka robiąca pierwsze podejście do posiadania czystego domu, elektryk regulujący działanie instalacji (przy okazji skasował błędy hydraulika, powiesili mu grzejnik w środku kabla i różnicówka zaczęła skakać ja na dyskotece), hydraulicy, panelarze, malarz w postaci sąsiada zjechała kuchnia z kuzynem – więc stolarze oraz oczywiście ekipa budowlańców).
    Czyli łącznie 8 ekip różnoosobowych. Panelarz cierpiał najbardziej, bo jak zeznawał jego pomocnik, on jest dłubacz i lubi pracować sam i w spokoju… a tu w domu jak pod koniec wykonywania planu pięcioletniego… cyrk na kółkach.
    W środę wiechali moi rodzice, trochę pokręcili nosem, że nie śpią u mnie, ale jak zobaczyli front robót, to zbledli i spojrzeli się nas wzrokiem pełnym litości.
    Jak zjechała kuchnia od razu ściągnęliśmy ludzika od blatu.
    Nie chcieliśmy drewnianego blatu a jako, że wcześniej staliśmy się posiadaczami parapetów z konglomeratu, z tego samego konglomeratu zamówiliśmy blaty. Zgranie kolorów łącznie z kafelkami wyszło idealnie.
    Ekipa od blatów chciała 800 PLN za ich montaż, więc kupiliśmy je luzem i montaż zostawiliśmy kuzynowi. A że po zmontowaniu kuchni wyjechał na święta więc blaty jak zjechały wylądowały pod ścianą, co widać na fotkach.
    Blaty z marmuru montuje się trywialnie prosto. Każdy waży po 100 kg, wić sam nie spadnie. Dla zabezpieczenia klei się go silikonem (tak na wszelaki słuczaj), przykłada i gotowe. I za to 800 PLN? Żart.
    I tak nastała wigilia, podczas której stanęła nasza pierwsza choinka.
    Pomimo buszowania małżonki po półkach z lampkami, bombkami i łańcuchami, okazało się że na standardową choinkę wejdzie 3 razy tyle ile mamy, więc czekają ans kolejne zakupy .

    Tyle na starcie.
    Następnym razem rozpiszemy się szczegółowo etap po etapie z opowieścią jak to wygląda teraz.

  6. #46
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Moment czasu wolnego w pracy, więc pora nieco uzupełnić opis dziennika.

    Ocieplenie dachu i sufity podwieszane.
    Po uzyskaniu przez tynkarzo-ociepleniowców wyceny ocieplenia dachu i zrobienia gipso-kartonów na 5,5 kPLN poszedłem do drogerii sprawdzić ile kosztuje farba do włosów, bo zwiększyła mi się gwałtownie liczba siwych włosów na głowie. Ostatecznie nie kupiłem, bo małżonka stwierdziła, że ładnie siwieję. Mam nadzieję, ze nie powiedziałą tego w ramach oszczędności na wydatkach. Ale w domu nie ma żadnego lustra, więc nie mogę tego zweryfikować.
    Ale wróćmy do Meritum, jak mawiają informatycy.
    Zaczęliśmy rozglądać się za tańszą opcją wykonawstwa.
    Większość firemek i fachowców nie odbiegała ceną od naszych misiów, więc rosła w nas frustracja. Pomyślałem moment (niestety tylko moment, życie wykazało, że powinienem dłużej myśleć) i wykręciłem do kuzynostwa w Wałbrzychu, żeby przyjeżdżali.
    Czym się to skończyło pisałem już wyżej, więc nie będę klął na forum publicznym, chociaż przychodzi mi do głowy kilka określeń, których nie znają najstarsi marynarze.
    W końcu okazało się, że nasza ekipa, która stawiała dom zakończyłą prace polowe (spadł śnieg i się ochłodziło) i ma czas pobawić się w wykończeniówki.
    Moje Kochanie ściągnęło ich w trymiga i zaczęli działać.
    Najpierw odbyliśmy wizję lokalną, po której miałem ochotę otoczyć dom taśmą z napisem „Crime scene”. Jętki nie trzymały poziomu, położone ocieplenie sufitu i gipsokartony nie były na niczym mocowane i rozleciałyby się w 5 sekund. Płyty nota bene były do wywalenia, bo zawilgotniały i były uszkodzone. I parę jeszcze drobiazgów.
    Pierwsza rzecz, to zmieniliśmy zamysł co do konstrukcji gipso-kartonów. Oryginalnie (w znaczeniu: pierwotnie i jak zapewne wielu dojdzie do wniosku: nietypowo) chcieliśmy zawiesić je na konstrukcji drewnianej. Po dyskusji z autorytetem, jakim dla nas jest ekipa, stanęło, że jednak będziemy dziubać na konstrukcji stalowej, odporniejszej na odkształcenia.
    Łaty 5x10 cm zakupione w ilości hurtowej zostały oddane, pieniążki szczęśliwie odebrane i spożytkowane na zakup profili metalowych.
    A w między czasie ekipa ocieplała dach. Trochę się narobili przy swojej technice, ale jest rewelacyjna w swej prostocie i trwałości. Na krokwiach nabijają papiaki, między krokwie wkładają watę i zasznurowują, wiążąc sznurek od snopowiązałki do gwoździ. Do tego samego gwoździa idą sznurki od sąsiedniej luki między krokwiami a potem gwoździe się dobija i wszystko gra. Jako, że mamy pełne deskowanie z papą, na watę poszłą folia paroizolacujna a nie paroprzepuszczalna. Jest niestety konieczna, żeby wilgoć od środka nie właziła w deski.
    Zawełnowanie całego poddasza z sufitami zajęło dwóm osobom 4 dni ciągłej pracy. Ekipa jak zwykle pracowała od 7:30 do 20-21. Ciężko pracowali. A ja uwielbiam ciężką pracę. Mogę siedzieć i patrzeć się na nią godzinami.
    Potem zaczęli robić gipso-kartony.
    Dowiedziałem się, co to są pchełki.
    Jak pierwszy raz padła ta nazwa to zacząłem oglądać futro naszego kocura, czy znowu jakiś gości do domu nie przyniósł. Potem okazało się, ze są to blachowkręty.
    Oprócz tego profile podłużne, poprzeczne (U i C), haki do podwieszania i wio naprzód.
    W łazience szły wodoodporne, zielone, zwykłe w pozostałej części domu. Oprócz tego zabudowaliśmy rury w kotłowni i garażu rozprowadzające piony wody i kanalizacji.
    Najgorsze było szlifowanie gipsu. Każde łączenie płyt było zaklejone „bandażem”, zaciągnięte gipsem i szlifowane na gładko. Tomek z Januszem, czyli nasi fachowcy, wyglądali jak bałwany. Cali biali.
    Zrobienie GK zajęło im ponad 2 tygodnie, wliczając w to pewne poprawki, które trzeba było w domu porobić.
    Ale teraz jak patrzę na wykonanie, nie mogę wyjść z podziwu. Dlatego muszę z tym podziwem chodzić do pracy, ale nikt się nie czepia 

    Najwięcej moich obaw budziło tworzenie konstrukcji przy lukarnach. Sufit i ściany nagle schodziły się razem i trzeba było robić ściany pochyłe. Bałem się, że wyjdą albo niesymetryczne albo złapią jakąś obłość.
    Ale chłopaki znowu się wykazali i wszystko gra w najlepsze. Ściany są mistrzostwem świata. Zakryli nawet murłatę i spasowali tak GK z murem, że nie wiadomo, gdzie mur a gdzie już GK zanim się nie postuka palcem.

    Niestety, jak zaczęliśmy intensywnie palić, ciepło komina dosuszyło jętki i trochę się rozeszło spojenie GK ze ścianą w sypialni, ale w zasadzie to odeszła tylko farba i na wiosnę szybko to się poprawi.
    Pomimo, że dom nie sezonował, na razie nie notujemy innych uszkodzeń związanych z osiadaniem budynku.

    Sztukowanie
    Mając ultra fachowców postanowiliśmy ich wrobić w kilka dodatkowych robót w domu.
    Ekipa posadzkarzy zrobiła wylewki balkonów jako jedną całość z wylewką w pokojach, przez co woda gromadząca się na balkonach (w wyniku deszczu albo topnienia śniegu) przesiąkała przez wylewkę do domu. Poprawka wymagała przecięcia diaksem wylewki do styropianu i wprowadzenie tam silikonu. Powodzie zostały powstrzymane.

    Projektant domu nie przewidział na piętrze, nie licząc łazienki, kratek wentylacyjnych w pokojach. Jest to spore niedopatrzenie. Już byliśmy gotowi wiercić dziury w drzwiach, montując takie kółka jak w łazienkach, ale stanęło na wpięciu się w kratki wentylacyjne pomieszczeń na parterze. Tak, więc dwa pokoje „dziecinne” uzyskały wentylację. Z sypialnią się nie udało, ponieważ odległość pomiędzy ścianką działową a kominem wymagałaby sporego kucia. Nie mniej w końcu domyśliłem się, po co jest tajemnicza wnęka przy kominie.
    Najprawdopodobniej projektanci przewidzieli puszczenie tamtędy rury do DGP na strych i stamtąd po pokojach. Ale my złośliwie zamontowaliśmy kominek z płaszczem wodnym.

    Ściany w kuchni i w łazience tynkowane były „na szorstko” pod kafelki. Chłopaki tajemniczą masą ich przepisu uzupełnili tynki gładkie nad kafelkami w łazience oraz nad i pod kafelkami w kuchni. Wyszły gładsze niż niejedne maszynowe.
    To samo dotyczyło obróbek wokół drzwi wewnętrznych. Glify zrobili znowu zawodowo, więc cegły już całkiem przestały w domu straszyć i dom zakwalifikował się w 99% do malowania.

    Pan Janusz ułożył nam pod kominkiem terakotę, której oryginalnie nie przewidywaliśmy, ale teraz palę świeczkę przed ołtarzem, że ją mamy. Robię w domu za palacza (papierosów też) i wiem, co by już było z panelami, gdyby nie terakota. Ale więcej w wątku o uczeniu się na błędach.

    Pan Janusz zainstalował nam również parapety w garażu. Mając na uwadze, że jest to pomieszczenie czysto techniczne, nie zamontowaliśmy w nim parapetów z konglomeratu jak w całym domu, ale w castoramie zainwestowaliśmy w płytki parapetowe, dokładnie w 12 ich sztuk. Mała paczka a waży prawie… no nie wiem, słaby w „ręcach” jestem, więc mogą ważyć tylko 10 kg, ale jak ją niosłem latem, rozlatującą się niespodziewanie, to ważyłą więcej niż worek cementu. Przynajmniej po jakimś czasie.

    Zrobiliśmy w końcu schody z garażu do domu. Dla szczęścia zamurowałem w pierwszym stopniu 1 grosz. Chciałem więcej, ale stwierdziłem, ze jak kiedyś zacznie brakować do pierwszego, to może mnie kusić żeby rozkuć stopień. A 1 grosz ma większą szansę być bezpieczny
    Dzięki schodom udaje się teraz nieco bezpieczniej operować szpargałami.

    Garaż oczywiście robi teraz za skład wszystkiego, bo samochód nie może z niego korzystać. Po wykopkach pod rurę z wodą i gaz nie było sensu wylewać podjazdu, zanim ziemia nie obsiądzie, bo by podjazd szlag trafił.

  7. #47

  8. #48

    Domyślnie

    Przepraszam za brak wpisów

    W albumie natomiast kilka nowych fotek - już ze środka.
    Najwięcej zdjęć jest z kuchni - nareszcie skończonej

  9. #49
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Minęło sporo czasu od ostatnich wpisów, ale mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą, ale zmęczenie budową odrzuciło mnie na pół roku od wszystkiego, co ma związek z budową.
    Zaniedbałem Forum Kuratora, nieco zaniedbałem drobiazgi w domu, ale wracam do formy, więc pora na dalsze opowieści.

    W pierwszej kolejności opowieści dla dzieci, czyli grzeczne miłe i przyjemne.
    Potem opowiem o tych z czerwonym kwadracikiem, czyli opowieści prowadzone w krótkich, budowlanych słowach, kierowanych do osób pełnoletnich nie leczących się z załamania nerwowego.

    Po kolei.

    Bajeczka 1. Meblowanie
    Generalnie wszystkie meble mieliśmy. Jedne zostały dostarczone przez kuzyna (komplet kanap z salonu) inne wniesione aportem (kojo z sypialni, regał do spiżarki i stolik moje, segment, komplet wypoczynkowy z fotelami, regał na płyty wiano małżonki).
    Stół i krzesła w jadalni ufundowane przez teściów.
    Kuchnia zrobiona przez innego kuzyna. Z nią było najciekawiej, bo zacząłem dawno temu pisać o montażu blatów, wiele osób czekało na ciąg dalszy (miałem maila z marsa, ale nikt nie odpowiada, wymarli przez ten czas, czy co?).
    Tak więc samodzielny montaż blatu kosztował mnie 25 PLN, bo tyle musiałem wydać na diamentową tarczę do diaksa. Konieczne było wykonanie nacięcia wzdłuż boku, bo blat o 3 mm zapierał się o ścianę i nie łapał poziomu. Po samodzielnym ostruganiu złapał.
    Blaty wypoziomowane i zamocowane na silikon. Jak mówiłem, blaty kamienne ważą tyle, że w odróżnieniu od drewnianych same się trzymają szafek i nie ma potrzeby ich do nich mocować śrubami czy kołkami.
    Teraz mam diamentową tarczę, z którą nie mam co zrobić. Z chlebem daje sobie radę tarcza do kamienia a jubiler powiedział, że nie przerobi mi jej na pierścionek z diamentem dla żony.
    Ma ktoś jakiś pomysł?
    Kuchnia teraz wygląda jak na załączanych zdjęciach. A nawet lepiej na żywo.
    Garderobę, którą też zbudował nam kuzyn, wygospodarowaliśmy z korytarza, który miał pierwotnie prowadzić do kotłowni. Teraz manuelowicze zazdroszczą nam, że wcześniej o niej nie pomyśleli.
    Ze znajomymi mauelowiczami mieliśmy fajną przygodę.
    Jestem zapalonym, III ligowym brydżystą, pewnego dnia, kolega z drużyny odwozi mnie do domu i toczy się rozmowa:
    - Właśnie skończyłem dom,
    - Ja też
    - Projekt z Archipelagu
    - Ja też
    - Manuela
    - Ja też
    I tak poznaliśmy manuelowicza, który nie zrobił żadnej zmiany w projekcie i parę rzeczy nam zazdrości.
    Dzięki garderobie mamy teraz komfort niebiegania za każdym ciuszkiem po 11 szafach. Wszystko zgrabnie pod ręką.
    Bomba.

    Teraz zbieramy fundusze na biblioteczkę, która pomieści nasze książki i na regał na już 700 filmów.
    Bajka 2. Kablowanie
    Mamy już telefon. W zasadzie na centrali nie było miejsca, ale udało się znaleźć dodatkowe łącze 
    Centrala niestety nie przewiduje neostrady, co nas trochę wkurza, ale prowadzona od roku akcja wójta powinna wkrótce dać rezultat i będziemy mieli normalne połączenie.
    Do tej pory udało się zamontować oświetlenie balustrad schodów zewnętrznych i tarasu.
    Moja małżonka jako designer znowu sprawdziła się rewelacyjnie.

    Bajka 3 Sprzątanie
    Z tym już gorzej. Przez pół roku niestety niewiele zrobione.
    Małżonka sprawiła mi w prezencie na 1,2 rocznicę ślubu regał do garażu, tak więc chociaż narzędzia zaczęły być w miarę w jednym miejscu.
    Pewien problem przez moment wystąpił z odpowietrzeniem kanalizacji, bo nikt nie połączył rury pionowej z kominem odpowietrzania i trochę zaczęło przez komin przeciekać wody.
    Ale udało mi się (samodzielnie) przy użyciu kawałków rur, pianki montażowej i silikonu stworzyć szczelne połączenie i przestało nam na stryszku przeciekać.

    Do sprzątnięcia zostały zacieki farb na futrynach, ale jakoś słabo idzie wodą a rozpuszczalniku boję się użyć.
    Może denaturat ruszy?
    Mówicie nie pić?

    Bajka 4. Współlokatorzy
    W październiku zagęści się nam w domu. Boję się jednoznacznie stwierdzić czy będzie to on czy ona, rachunek prawdopodobieństwa wskazuje na kobietkę.
    Czekają mnie spore wydatki: kraty w oknach, szkołą z internatem u zakonnic i dwururka na absztyfikantów. No i jeszcze badania u psychologa pod kontem posiadania zezwolenia na broń.
    Ciekawe, co po budowie domu wykażą….
    Czeka nas zakup sprzętu dla dziecka, ale dzięki bogu oboje z żoną jesteśmy odporni na sugestie wymalowania pokoiku dziecięcego w chmurki i misie.
    Teraz trzeba się doteoretyzować w wychowywaniu potomstwa.

    Na dziś wystarczy bajek.
    Następne odcinki już dla dorosłych.

  10. #50
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Jeszcze bajeczki z cyklu „żyli długo i szczęśliwie”

    Wiatrołap
    Wiatrołap nabawił się terakoty dość szybko. Początkowo wyłożyliśmy tam chodnik z odległymi planami robienia tam czegokolwiek, ale noszenie na kapciach kurzu i brak miejsca na trzymanie butów czy podręcznych płaszczy zaczął nas wkurzać.
    Terakota i klej zjechały i się położyły.
    W dwóch etapach, żeby mokrym klejem nie odciąć się od drzwi wejściowych.
    W jeden dzień położyliśmy pół podłogi, po dwóch dniach drugie pół. W ten sposób dało się wchodzić i wychodzić bez korzystania ze zdolności lewitacji albo teleportacji.

    W drugij kolejności nabawiliśmy się mebli we wiatrołapie.
    Już dużo wcześniej wpadł nam w oko zestaw Black Red White serii KEN do wiatrołapu.
    Szafa na płaszcze ze ścianką na kurtki i szafka na buty.
    Ładne to było. Na wystawce.
    Zamówiliśmy, dostaliśmy termin, kiedy dowiozą i czekamy niecierpliwie.
    Wyobrażałem sobie, naiwny, że wypakuje mi z samochodu dwie gotowe szafki, postawię je w przedpokoju i będzie stać.

    W rzeczywistości wjechało 6 kartonów puzzli a’la Adam Słodowy.
    Siadłem nad kartką z instrukcją i zacząłem stertę płyt i śrób przerabiać na szafki.
    Planowałem, że szfko zajmą mi jakieś 2 godziny. Na jednoosobowym składaniu spędziłem (z przerwami na posiłek, papierosy, drinki) prawie 10 godzin.
    I prawie mi elementów nie zostało, co świadczy, że chyba dobrze złożyłem. Wiatrołap od razu zyskał na porządku i funkcjonalności.


    Bajki dla dorosłych.

    Panele
    Szlag mnie już z nimi trafia.
    Niby panelarze zostawili po ok. 1 cm na dylatację, ale okazało się, że za mało.
    Panele rosły w oczach. Najpierw, 2 tygodnie po położeniu w jednym pokoju.
    Panelarze wjechali i diaksem z piłką do drewna przycięli i się ułożyło.
    Na jakiś czas.

    Minęły 2 miesiące i panele stały prawie pionowo wszędzie.
    Nie wiedząc jak się za nie zabrać, bo bałem się samodzielnie bawić diaksem z piłką do drzewa, żeby ręka nie drgnęła i się po panelach nie przejechać, ściągam gościa.
    Najpierw pirsu pirsu o technice mycia podłóg, czyli mycie rąk od rękojmi i gwarancji.
    Liczymy, że koszt będzie wynosił za poprawki jakieś 100 PLN.
    Pan zabiera się sprawnie do roboty, i dobrze, chociaż tym zakrywa niesmak tygodniowego opóźnienia wizyty.
    I co się okazuje.

    Tym razem nie walczy praktycznie diaksem, tylko dłutem i młotkiem. Czujnie patrzę mu ręce i uczę się na przyszłość. Skoro można dłutem, to chyba dam radę sam.

    Pan skończył i zaśpiewał 500 PLN. Po zażartej dyskusji stanęło na 150 PLN.
    Wyśmiałem cenę 5PLN za metr bieżący demontażu i montażu listew ściennych, za które przy montowaniu brał 50 groszy. Marudził o większym zagrożeniu, ale chociaż jestem z natury spokojny i pogodny, zauważył, że za moment dostanie w zęby.
    Poprosił, żebym nikomu nie mówił, że wziął tylko 150 PLN. Słowa dotrzymam. Nie będę o tym panelarzu z nikim rozmawiał, chociaż ekipy, które u nas robiły i z których jesteśmy zadowoleni polecamy. O reszcie milczymy, bo po co sobie w niebie grabić robieniem ludziom świństw.

    Nie minęło dużo czasu od wizyty panelarza, kiedy powtarzam jego czynności. Zainwestowałem w gumowy młotek i dłuta i sam biegam po pokojach i tnę ponad centymetr wzdłuż ścian.

    Nie wiem, czy jest to wina g…nianych paneli czy faktycznie wilgoci w domu. Ale przez te panele stanęło parę prac, które w wolnej chwili, jak miałem siły po pracy i czas, zrobić spokojnie w domu.
    Być może faktycznie panele trzeba „odsezonować”, tzn rozpakować i dać im wyrównać wilgotność z powietrzem. Nasze były prościutko z fabryki, więc może faktycznie były za suche.
    Nie mniej mam ich dość.

    Największy horror już wkrótce.
    Napisze go w domu, bo dziś ostatni dzień przed urlopem i jakoś lenistwo mnie bierze.

  11. #51
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Nadejszła wiekopomna chwila, żeby skończyć o tym, o czym napomykam, a brakuje mi sił i nerwów, żeby to opisać.

    Rzecz ma się z próbą odbioru częściowego domu.
    Jak już napomykałem w dzienniku, dzięki życzliwości sąsiadów (uzyskaliśmy ich zgodę potwierdzoną, przez urzędnika w gminie) dostaliśmy warunki zabudowy, zezwalające na budowę domu 2 m od granicy działki.
    Wpisaliśmy dom w mapkę 3 m od granicy i z projektem daliśmy do powiatu, żeby uzyskać pozwolenie na budowę.
    Pozwolenie wydano bez sprzeciwu, z zastrzeżeniem, że ma być budowany zgodnie z załączoną dokumentacją.
    I dom tak stanął. Manuela 3 m od granicy działki, przy czym jest to ta ściana garażu z 3 oknami 60x60 cm.

    Żeby zaoszczędzić na rachunkach za prąd (jedziemy cały czas na taryfie budowlanej) postanowiliśmy oddać dom częściowo (brak balustrad na balkonach, na które po prostu zabrakło funduszy.
    Złożyliśmy więc właściwy wniosek do właściwego Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego (PINB-u) i w umówionym terminie oczekiwaliśmy gości, których (niewdzięczników) powitaliśmy kawą, herbatą i ciastkami.
    Przyjechała parka, obeszłą dom, pokiwała z uznaniem głową, po napojach i ciastkach (skubani) wyjęli laserowy miernik i domierzyli się, że do płota jest 3.09 m.
    NA razie się tym nie przejęliśmy, póki nasz kierownik budowy nie zadzwonił że ma wieści z PINB-u, że nam domu nie odbiorą.
    Zbaranieliśmy, bo nie wiedzieliśmy dlaczego, w końcu dom był budowany DOKŁADNIE wg zatwierdzonych dokumentów, beż żadnych odstępstw.
    W tym momencie pognaliśmy do PINB-u pytać o co chodzi.
    A chodzi o odległość, zgoda sąsiadów nie ma już znaczenia, dom musi stać ścianą (jeśli ma okna) nie mniej niż 4 m od granicy działki. A okna są, małe i wychodzące na staw, ale są.

    I tu zaczęła się pierwsza jazda. Pani z PINB-u powiedziała, że tylko minister infrastruktury może dać zgodę na odstępstwo, więc w te pędy piszemy kwity do ministerstwa.
    I tu dopiero okazuje się pierwszy falstart. Pani z PINB- wie, że dzwoni, ale nie wie w którym kościele.
    Ministerstwo może wydać zgodę na odstępstwo, ale wyłącznie przed wydaniem pozwolenia na budowę i wyłącznie na wniosek starostwa. Na pewno nie na wniosek inwestora, bo tak stanowią przepisy. W związku z tym nasz wniosek wraz z opisem sytuacji itp. Jest traktowany jako SKARGA!!! na działanie PINB-u. Skarga pozostaje właściwie bez odpowiedzi, ale wywołuje szum, bo właściwym organem do rozpatarywania skarg jest WINB (Wojewódzki…) i dam idą papiery. WINB odpowiada, że w zasadzie nie wie co powiedzieć. W tym momencie PINB kieruje pismo do wojewody o stwierdzenie legalności decyzji o pozwoleniu na budowę, bo została wydana z rażącym naruszeniem prawa (niedotrzymana ustawowa, a w zasadzie rozporządzeniowa odległość).

    I teraz mamy stres, bo sprawa się ciągnie i w PINB-ie mamy chyba przechlapane.
    Starosto zaczyna umywać ręce, chcąc zwalić część winy na projektanta, który wrysował dom w działkę i na kierownika budowy.
    Najbardziej pokrzywdzeni i tak będziemy my, bo pewno stanie na zamurowaniu okien albo na zamianie ich na przegrody ognioodporne i dochodzenie odszkodowania za dodatkowe koszty.
    Mówiąc krótko kolejny powód do zmartwień.

    Duże podziękowania dla Aneski, za wsparcie i moralne i merytoryczne.

    Pisałem poprzednio o panelach. Jutro przyjeżdża przedstawiciel handlowy.
    Reklamujemy je i będziemy żądać wymiany. Ciekawe jak się to skończy.
    Panele zmartwychwstały w całym domu i mamy ich dość.

  12. #52
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Wczoraj odbyła się wizytacja producenta w sprawie reklamowania paneli.
    Ciekawi nas, jaka będzie odpowiedź.

    Boję się, że założenia za pierwszym razem odrzucą i trzeba się będzie odwoływać, a nerwów i tak mamy za dużo.

    Żona w ciąży, walka z PINB-em i jeszcze reklamacja paneli...

    Strach bierze.

    Z małżonką zadłużamy się na 16 tyś w pracy. Mamy zamiar skończyć wnętrze (z górną łazienką włącznie) i zrobić w końcu podjazd do garażu, który z jego braku robi na razie za rupieciarnię a w ostatni weekend robił za pomieszczenie klubowe podczas granai w brydża.

    Jako, że żona jest w ciąży w domu jest zakaz palenia, co przy brydżu z palącym towarzystwem jest sporym utrudnieniem.

    Deszcz uniemożliwił granie na tarasie, więc przenieśliśmy się do garażu

    Kolejne awarie prądu wymusiły na nas podjęcie kroków, żeby nie siedzieć w ciemnościach.

    Bateryjna latarka dostała wsparcie w postaci akumulatorowej lampy o mocy 2 000 000 candeli.

    Jak teściowej odległej o 150 m zaświecę w okno, to może czytać książkę.
    Za jedyne 52 PLN sądzę że to dobry zakup i tańszy w eksploatacji niż przy wymianie baterii.

  13. #53
    ELITA FORUM (min. 1000) Avatar Bard13
    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    1.609
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    44

    Domyślnie

    Znów ciut drgnęło.
    Ściągnęliśmy naszą ulubioną ekipę budowlaną na parę prac, tj. wylanie podjazdu do garażu (nie był na początku wylewany, bo pod nim idzie rura z wodą do domu i czekałem, żeby ziemia osiadła) postawienie ścianki działowej w łazience oraz zabudowanie schodów we wiatrołapie.
    Przyjechali w zeszły poniedziałek i liczyłem, że posiedzą 2-3 dni.
    Jak wróciłem, to już ich nie było. Nawet się z kimś napić nie było…
    Wjazd do garażu jak od linijki. Teraz mam nacisk moralny, żeby zrobić porządek w garażu, co by samochód też się zmieścił. Na razie wstyd, bo ciągle się wietrzy przed domem.
    A w garażu jest wszystko, trochę wysuszonego od lat drzewa do kominka (chyba jeszcze z przedwojennych zasobów dziadka małżonki, odłożyłem je, bo suchutkie aż…. Będzie idealne do rozpałki albo mieszania jak się trafi jakieś wilgotne), końcówki materiałów budowlanych, narzędzia itp. Teraz to trzeba wszystko ogarnąć. Tylko mi się niechce 

    Zabudowa schodów to praktycznie obłożenie gipsokartonem ich od spodu (patrząc z wiatrołapu) i załatanie dziury, jaka się pojawia między schodami a ścianką wiatrołapu (niby nic a drażniło). Teraz wszystko ściany są równe i ładne a spód schodów jest bardziej w tonacji ścian niż schodów (oczywiście dla zachowania czystości w końcowym odcinku schodów nad wiatrołapem przymocowaliśmy sklejkę, żeby kurz i śmieci nie wpadał potem na gipsokarton).

    Ścianka działowa miała być oryginalnie z luksfer, ale jak przeliczyliśmy tego cenę….
    Dramat…
    Stanęło na pomyśle podsuniętym małżonce przez człowieka zabudowującego kominki.
    Ścianka stanęła z gazobetonu o grubości 8cm. Z jednej strony tynk strukturalny (taniej niż kafelki, mowa rzecz jasna o pralni, do której nikt, oprócz nas i niegrzecznych dzieci nie będzie wchodził) z drugiej kafelki, które wybieramy właśnie, nieco rozsądniej niż do dolnej łazienki. Na pewno nie Opoczno, bo mają kłopoty z utrzymaniem jednolitości odcieni…

    Tylko kłopot z dobrym i tanim kafelkarzem… dziecko coraz bliżej więc liczymy grosz do grosza…

    Mamy już trochę drzewa na sezon do kominka. Topole z wyrębu. Wyszło niedrogo, coś koło 70 PLN za m3, pociął na kawałki teść piłą i nająłem lokalnego człowieczka na porąbanie.
    Cena zgroza, 20 PLN za porąbanie 6 m3. LAe nie ma dużych potrzeb, winko i papierosy, sąsiad, co go polecał sugerował dać mu 10 PLN, ale aż takim świnią nie jestem.

  14. #54

    Domyślnie

    Dawno Nas tu nie było...

    Przez ten czas dużo się wydarzyło, ale o tym kiedy indziej.
    Ale polecam inną lekturę

    http://www.budujemydom.pl/artykuly/8...juz_nie_mozna/


    W piątek 14 lipca o godzinie 9:00 mamy odbiór całościowy.
    Jestem ciekawa, czy to już koniec naszych przejść z urzędnikami...?


    Wkrótce doniosę.

Strona 3 z 3

Tagi dla tego tematu

Zwiń / Rozwiń Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •  
  • BB Code jest aktywny(e)
  • Emotikonyaktywny(e)
  • [IMG] kod jest aktywny(e)
  • [VIDEO] code is aktywny(e)
  • HTML kod jest wyłączony