Wiecie o czym pomyślałam? Może to niektórych z Was dotyczyć.
Ja akurat mam taką sytuację, ze wokól mnie mieszka rodzina. Mała miejscowość więc sąsiedzi to też prawie jak rodzina ALe do czego zmierzam.....
Wyobraźmy sobie taki scenariusz..... Mrozy jak ostatnio -15, -20, śnieg. Pożar naszego domu. Małe dzieci, w tym łóżeczkowe. Wybiegamy jak spaliśmy. Dzieci na rękach więc bez kapci nawet. My musimy zająć się wzywaniem pomocy, ratowaniem dobytku... A co z dziećmi? Gdyby był samochód na dworze, można je tam wsadzić, wlączyć silnik, ogrzać. A gdyby tego samochodu nie było bo stałby w garazu? Czy jest ktoś w pobliżu nas kto się nimi zajmie? Ktoś kto je uspokoi, wytłumaczy, zabierze z tego miejsca? Ja myslę, mam takie osoby wokół siebie. Jeśli natomiast jesteśmy świadkami nie stójmy i nie gapmy się. Zabierzmy te dzieci do siebie do domu. Nie czekajmy az sąsiedzi o to poproszą.