Mieszkamy w wieżowcu na 9 piętrze. Blok z 1978 roku, okna wymieniane na PCV kilka lat temu. Odkąd wprowadziliśmy się tutaj ponad 3 lata temu ma miejsce dziwna sytuacja, która zdarza się co kilka miesięcy. Otóż w jednym z pokoi jest okno dwuskrzydłowe. Jedno skrzydło wąskie, uchylne do góry i do boku oraz drugie szerokie, otwierane tylko na oścież. Z uwagi na małe dziecko w domu zawsze pilnowaliśmy z mężem, żeby przypadkiem któreś okno nie było otwarte na oścież. Tak więc wąskie skrzydło otwieraliśmy tylko do góry, a szerokiego praktycznie wcale, jedynie gdy trzeba było umyć okna. Pewnego dnia (było to, ok 2 lata temu) mąż stojąc przy parapecie zauważył, że szerokie skrzydło jest otwarte. Oczywiście dostałam ochrzan, że dlaczego zostawiam je otwarte?! Zrobiłam oczy jak spodki, bo jedyne co, to mogłam je otworzyć podczas mycia. Ale przecież zwracam uwagę, żeby było zawsze zamknięte, więc zgłupiałam. No nic, zamknęliśmy okno, sprawdziliśmy, czy zamek nie jest poluzowany, wszystko ciasno zamknięte, więc ok. Minęło pół roku, sytuacja się powtórzyła. Znowu nie wiedzieć czemu okno samo się otworzyło. Zaczęłam podejrzliwie patrzeć na męża, no bo skoro ja wiem, że go nie otwierałam, to kto? On się z kolei zapierał, że przecież nie otwierał. W dodatku zaczął snuć teorie, że to mikrowstrząsy budynku powodują, że mechanizm się opuszcza i dlatego tak się dzieje. Ja na to "to dlaczego tylko u nas w mieszkaniu i dlaczego tylko to jedno skrzydło?!" Dodam tylko, że ani z drugim skrzydłem, ani z innym oknem nigdy nic podobnego się nie zdarzyło. Sytuacja powtórzyła się ponownie jeszcze ze 2 razy w nocy. Mieliśmy już wówczas powyciągane klamki z okien, bo dziecko zaczęło już wchodzić na parapet i było ryzyko, że samo przekręci klamkę. Stwierdziłam, że mąż wstając w nocy, żeby uchylić skrzydło wąskie myli dziurki, w które wchodzi klamka, i zamiast w skrzydło wąskie wkłada klamkę w skrzydło szerokie. Ten znowu zły, że robię z niego głupka. Postanowiłam zapchać chusteczkami otwór na klamkę w skrzydle szerokim. Minęło kilka miesięcy. Akurat byłam na delegacji. Mąż dzwoni wściekły z pytaniem "Dlaczego wepchnęłaś chusteczkę do dziury?! Okno znowu się otworzyło w nocy i musiałem ją wydłubywać, żeby zamknąć!" Hmm... pomyślałam, że poziom skrzywienia u męża jest już wysoki, ale widać naprawdę ma stresującą pracę, więc może ma prawo zwariować. Zwierzyłam się z problemu koleżance, która, wcześniej mieszkała wiele lat w tym mieszkaniu. Stwierdziła, że to mąż z jakiegoś powodu otwiera to okno i nie chce się przyznać (mąż ma bogata wyobraźnię i często kłamie). Jakby nie patrzeć, wyszło na to, że mąż jest dla nas niebezpieczny i nieobliczalny. Poradziła mi, żeby zakleić otwór przeźroczystą taśmą klejącą. W razie kolejnego samootwarcia, dziura w taśmie będzie dowodem, że jednak wsadził klamkę i sam otworzył.
No i nadeszła zeszłą środa. Mąż wyszedł pierwszy do pracy, ja z dzieckiem jakieś pół godziny później. Tak się akurat złożyło w tym dniu, że wróciliśmy wszyscy do domu razem. Wchodząc do mieszkania poczułam, ze jest w nim dość zimno. Wchodzę do pokoju, a tam szerokie skrzydło znowu otwarte! Sprawdzam taśmę - nietknięta. Mąż był w pracy, więc był niewinny.
I niech mi ktoś teraz to wyjaśni? To możliwe, żeby okno samo się otwierało? Czy mamy w domu duchy?
P.S. Postaram się poszukać na oknie, jaka firma je produkowała.