Artykuł z Gazety Wyborczej:
" Uczniowie wyzywali matematyczkę od starych k..., na tablicy narysowali penisa, chcieli się przed nią rozbierać na lekcji. Gdy nauczycielka nie wytrzymała i nazwała jednego z nich gnojem, dyrektor szkoły postawił ją przed rzecznikiem dyscyplinarnym kuratorium oświaty.
Feralna lekcja miała miejsce w kwietniu w zawodówce przy ul. Ułanów w Krakowie (to część Zespołu Szkół nr 1), ale jej konsekwencje odczuwane są do dziś. - To po tych wydarzeniach uczniowie dostali sygnał, że mogą nam wejść na głowę, upokarzać i nic im za to nie grozi. W tej klasie wciąż słychać pod adresem uczących wyzwiska. Jest gorzej, niż było - opowiada nam jedna z nauczycielek.
Z pisemnej skargi matematyczki Marty Dulczewskiej na zachowanie klasy 1 ZA: "W dniu dzisiejszym prowadzenie lekcji uniemożliwili mi trzej uczniowie. Oglądali coś na ekranie komórki, wulgarnie komentując. Uczeń M. wybuchał głośnym śmiechem, wołając: ''Ale się zjebałem'. Uczeń B. stał przy ławce kolegów, nie reagując na moje prośby, aby zajął swoje miejsce. Poprosiłam go do tablicy, aby rozwiązał zadanie. Nie wiedział jak, więc postawiłam mu ocenę niedostateczną. Wtedy narysował na całą tablicę członka, stwierdzając, że to dla mnie na święta. Wtedy uczeń M. spytał B., czy pozwoli, żeby ta stara k... wpisywała mu jedynki. Gdy poprosiłam o zmazanie tablicy, M. zaczął krzyczeć 'Nie maż, dorysuj mu napletek i cipę'. Czując wielkie zażenowanie, skwitowałam to słowami, że trzeba być zboczonym, żeby takie rysowanie sprawiało komuś przyjemność (...). Uczeń M. zapytał wtedy mnie, czy chcę zobaczyć jego przyrodzenie".
Niczego złego nie widział
Z dalszej części skargi wynika, że matematyczka próbowała wyprosić ucznia z klasy. Odpowiedzią były obelgi. Incydent zgłosiła wicedyrektorce szkoły. Na lekcję już nie wróciła. Czuła się tak słabo, że wymagała pomocy pielęgniarki. - To nie był pierwszy raz, gdy ten uczeń mnie wyzywał i próbował ściągnąć przy mnie spodnie - mówi nam matematyczka. Opowiada, jak wcześniej, gdy raz nie zgodziła się wypuścić go z lekcji do toalety, wskoczył na parapet, oznajmiając, że "wysika się przez okno". Jak pisze w skardze, innych nauczycieli też dręczył: wysmarkał nos w kartkę wyrwaną z belferskiej książki, rzucał ławką, groził pobiciem.
Uczeń M. w swoim zachowaniu niczego złego nie widział. Najpierw mówił, że nauczycielka "machnęła mu ręką koło głowy". Potem zmienił wersję i twierdził, że go uderzyła i nazwała "zboczonym ch...". - Nie uderzyłam. Bałabym się, bo wiedziałam, że trenuje sztuki walki - zarzeka się Dulczewska. Przyznaje, że nerwy jej puściły i krzyknęła: "Nie pozwolę, żeby taki gnój mi ubliżał". To wszystko.
Uczniowie nie dostali nawet nagany
By dociec prawdy, dyrektor ZS1 Wiesław Mroszczyk zarządził przeprowadzenie ankiet wśród uczniów. Wyniki nie są jednoznaczne. Dyrektor nie chce nam ich ujawnić, ale nam udaje się ustalić, że tylko czwórka uczniów napisała, że matematyczka uderzyła M. Reszta nie wspomina o tym w opisie lekcji, a część twierdzi, że niczego nie widziała. Za to do narysowania genitaliów przyznaje się sam autor rysunku.
Po analizie wyników Wiesław Mroszczyk zdecydował: nauczycielka musi stanąć przed rzecznikiem dyscyplinarnym kuratorium oświaty w związku z "domniemaniem uchybienia godności zawodu nauczyciela". - Skoro jest podejrzenie o pobicie ucznia, jako dyrektor szkoły nie mogłem inaczej zareagować - tłumaczy dziś. Dodaje, że już samo nazwanie ucznia gnojem jest dla niego oburzające i nie powinno mieć miejsca.
Uczniowie za swoje zachowanie nie dostali nawet nagany. - Wystąpiliśmy do sądu o objęcie M. nadzorem kuratora - broni się dyrektor.
Mroszczyk tłumaczy, że od nauczyciela wymaga więcej niż od "dziecka", a nauczycielka zachowała się nieprofesjonalnie. Mówi też, że szkoła nie jest zakładem karnym, a wychowywanie to nie tylko ciągłe karanie. Zresztą M. dostał raz od niego naganę za wagarowanie. Poza tym dyrektor zauważa, że gdyby za podobne zachowania wyrzucać uczniów ze szkoły, część z nich lądowałaby na ulicy bez jakiejkolwiek pomocy.
Obrona przed agresją ucznia
Kuratorium sprawę przeciw nauczycielce umorzyło. Nie dało wiary, że Dulczewska uderzyła M. "Nie można wykluczyć, że sformułowany przez ucznia zarzut był formą obrony przed konsekwencjami jego skrajnie negatywnego zachowania" - czytamy w uzasadnieniu.
Janusz Szklarczyk, rzecznik dyscyplinarny, wyjaśnia: - Mimo że wypowiedziane przez nauczycielkę słowa są wysoce niestosowne, to w tej sytuacji wytłumaczalne jako forma obrony przed agresją ucznia.
Wiesław Mroszczyk nie kryje, że takim rozstrzygnięciem sprawy jest zaskoczony. Uczniów, którzy zakłócili lekcję, nie ma już w szkole. Odeszli sami, bo nie zdali do następnej klasy. Marta Dulczewska przebywa na urlopie dla poratowania zdrowia i przyznaje, że nie wyobraża sobie powrotu do szkoły, w której została tak upokorzona. - I to nie tylko przez uczniów - dodaje.
Wypowiedzi dyrektora szkoły nie były autoryzowane. Nie udało się nam wczoraj z nim skontaktować.
Dla "Gazety": Tomasz Wojciechowski, fundacja Falochron walcząca z przemocą
Szkoła nie jest zakładem wychowawczym, który ma obowiązek zajmować się trudnymi uczniami. To, że w klasie jest trudna młodzież, nie znaczy, że może z nauczycielami robić wszystko. Wychowanie nie polega na przyzwalaniu na chamskie zachowania. Prawie pełnoletniego chłopaka, który terroryzuje nauczycielkę, wyjęciem penisa ze spodni, nie można nazywać "dzieckiem" i głaskać po głowie. Jeśli dyrektor miał podejrzenia, że nauczycielka pobiła ucznia, powinien był tę sprawę zgłosić na policję, a nie stawiać ją przed rzecznikiem dyscyplinarnym kuratorium.
not. OS
KOMENTARZ
Niejednokrotnie, pisząc o szkole, stawałam po stronie uczniów. Jednak M. bronić się nie da. Jego zachowanie na lekcjach przekraczało wszelkie normy. Poniżał i wyzywał nauczycieli, żądając jednocześnie, by nazywali go "Panem". Gdy dzwonił dzwonek, nie szedł na lekcje, jeśli nie zdążył wypalić całego papierosa. "Raz powiedział mi, że za niego zapłacił i do sali wejdzie dopiero, jak mu się skończy" - opowiadała mi szkolna pedagog. Więc stała z nim i czekała, aż skończy jarać. Ręce opadają! Bezradność szkoły wobec M. była przerażająca.
Ale jeszcze bardziej przerażające było bezduszne zachowanie dyrektora wobec nauczycielki. Nie rozumie, że mogła stracić panowanie obrzucana przy całej klasie stekiem wyzwisk i straszona widokiem uczniowskiego penisa. Powinna być twarda jak skała i zgłosić zdarzenie dyrekcji. Problem w tym, że nieraz zgłaszała, nie doczekawszy się reakcji, która położyłaby kres chamskim zachowaniom.
Dyrektor nie musiał stawiać nauczycielki przed rzecznikiem dyscyplinarnym. Mógł załatwić całą sprawę w swoim gabinecie. Zdecydował inaczej. Tyle że nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji co ona. Za to podczas rozmowy z nami kilkakrotnie puściły mu nerwy. A była to kulturalna rozmowa. Nikt nikogo nie wyzywał i nie ściągał spodni. Szkoła tłumaczy, że nie chciała ukarać M. i na przykład skreślić z listy uczniów, bo uważa się za jedyne miejsce, które dawało mu szansę na wychowanie. Ma rację Tomasz Wojciechowski, że od podejmowania takich zadań są ośrodki wychowawcze. Szkoła ma przede wszystkim uczyć. I nauczyła pozostałą część klasy, że nauczycielowi można wejść bezkarnie na głowę. A może w tej rzekomej trosce o dobro ucznia chodzi o coś zupełnie innego? - Nie możemy karać bez namysłu, bo w końcu nie będziemy mieli klasy - przyznała w rozmowie z nami wicedyrektorka. A jak nie ma klasy, nie ma pracy dla nauczycieli.
Cały tekst:
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,444...#ixzz2ESvP4cxo
I co wy na to, rodzice?