To wersja optymistyczna bez dzieci i jak masz budowe blisko. Zwykle wygląda to troche inaczej:
praca i powrot do domu po 16, czasami po 17. Odebranie po drodze dzieci z przedszkola/szkoły. Okolo 17 lub 18 na szybko obiad. Jak masz z kim dzieci zostawić (wersja optymistyczna bo kto ma babcie ktora dzien w dzien jest w stanie latać za naszymi dziecmi) to po 18 jestes na budowie (o ile masz blisko bo moze byc np 20km poza miasto wiec czas dojazdu 30min w jedną stronę. Do 21 możesz dziabać. Wracasz styrany do domu przed 22, myjesz sie, kolacja (byle co) i do wyra/ Przed 6 wstajesz zeby dzieci naszykować i zawieść do przedszkola/szkoły. I tak dzien w dzien. Oczywiscie co drugi dzien musisz cos kupićna budowe - odpada ci srednio z 2h czasu na wycieczke do hurtowni marketu budowlanego.
Dzieci (niespiące) widujesz tylko w niedziele i w sobote jak je wezmiesz na budowe (jak pogoda pozwoli).
W wersji pesymistycznej nie masz babci ktora dzieci przypilnuje wiec pilnuje żona która po miesiącu ma już kompletnie dość budowy i takiego życia a ty jesteś na etapie poprawek na spieprzonym tynku i szukaniu płytek za 20zł bo kasy na materiał brakło a bank podnosi rate z 1500 na 1800 bo zaczyna sie wojna na cła miedzy USA i Chinami i banki podnoszą stopy z dnia na dzień.
Ja budowałem dość komfortowo bo prawie wszystko robiły ekipy a sam może poświeciłem z 5 tygodni urlopu (miałem przyoszczedzone). Ale i tak dzieci i żone widywałem rzadko, a same załatwianie materiałów, papierów, geodetow, odbiorów, wykłocanie sie z lepszymi igorszymi wykonawcami zajmowało mi przez rok prawie cały czas po pracy aż do snu.
Nie wiem jak można nazwać budowę czymś przyjemnym...
Na razie to był najprostrszy etap na ktorym jest stosunkowo mało wpadek wykonawców. Przed wami "ciekawsze" strony budowy. Napisz za rok o wrażeniachDo tej pory (odpukać) idzie wszystko dobrze, cieszymy się budową, nie raz denerwujemy, ogólnie fajna przygoda.