Próbowałam kiedyś, dawno temu, żeby nie mówić za młodu. Nigdy nie udało mi się „nie myśleć” (choć mój mąż pewnie by powiedział, ze ja stale jestem w stanie medytacji
). Było tak jak
galka pisała.
Najwyżej zasypiałam.
Ale ćwiczenia oddechowe pomagały. Teraz pewnie znowu oddycham tylko na pól gwizdka, bo dawno tych ćwiczeń nie robiłam.
Ale stwierdziłam, ze medytacja nie jest dla mnie. Takie siedzenie bez ruchu i zmuszanie się aby nie myśleć. (bo to właśnie wtedy robiłam)
A potem gdzieś czytałam, ze medytacją może być wszystko, że chodzi tylko o to by być „tu i teraz”.
Jak odkurzam, to nie myśleć o obiedzie. Jak jem, skupiać się na jedzeniu a nie błądzić myślami gdzie indziej.
To wydawało mi się bardziej „dostępne” i tego czasami próbuje.
Na przykład taki zwykły spacer.
Wsłuchuję się w przyrodę. Wiatr głaszcze moje uszy i skore. Mówi do mnie – jestem. Roślinki poruszają się. Każdy ruch także jest dźwiękiem który mówi – jestem. Idąc tak, słyszę także moje kroki, mój oddech. To tez mówi mi – jestem.
Nie myślę o zakupach, o tym co na obiad, co jutro ma być i co wczoraj było. Spaceruje, zbieram wrażenia, kolekcjonuje wszystko w danej chwili.
Dotyk słońca na mojej twarzy. Wiem, ze roślinki tez to czują.
Obserwuje cienie. Jeden z nich jest mój. Niczym nie rożni się od innych.
Ja tez niczym się odróżniam.
Na początku idąc na spacer byłam osoba udającą się na spacer. Oddzielną jednostką z konkretnym zamiarem.
Spacerując stałam się częścią wszystkiego co mnie otacza. Już nie zamierzam, tylko doświadczam.
Nie jestem już nawet obserwatorem, jestem częścią przyrody. Zatraciłam gdzieś własną „odrębność.” Jestem jak liść, jak drzewo, jak wiatr. Czuję jak gonię po polanie, a potem wędruję w koronach drzew i szybuję w gorę ku niebu i znowu w dół gdzie trawa jesienna pachnie.
Czuje, że jestem liściem, trawa, wiatrem... Ogarnia mnie wielka radość i wdzięczność.
Jestem tutaj, żyję, doświadczam piękno i dziękuje za wszystko.
Nie wiem czy to medytacja, ale jest to mój sposób na medytację.
Nie musze zamykać oczu aby odnaleźć szczęście. Nie musze nawet wyłączać myśli, bo dla mnie one także są błogosławieństwem. Bo mówią mi codziennie o tym, że żyję, ze jestem tutaj, ze mam za co dziękować.
I nie wiem czy Ten Spokój/Ten Bóg, którego spotyka się w prawdziwej medytacji jest inszy od Tego którego spotykam na takim spacerku, w zapachu trawy, w kolorze nieba, w dźwiękach szeleszczących liści, w twarzach ukochanych ludzi.., ale sadze, ze to Ten Sam.
Dlatego myślę, że z medytacja czy bez, da się odnaleźć To Coś. Drogi są różne, Cel taki sam.
A jak Wam uda się z medytacja, to chętnie poczytam co i jak. Mi jakoś nie bardzo udawało się medytować w ten taki „poważny” sposób. Ale nie byłam na żadnym kursie, tyle co z książek, wiec może tez dlatego, kto wie.
W każdy razie życzę powodzenia.