W sklepie wypróbowałam "na sucho" jedną taką. Załamka kompletna, w ogóle nie dało się tego popchnąć do przodu, wcale się noże nie chciały obracać, zacinały się na tym nieruchomym nożu. Już miałam zamiar porzuci w ogóle myśl o kupowaniu takiego ustrojstwa, ale wzięłam do ręki drugą - droższą (ta pierwsza to był marketowy no name, najtańszy możliwy). I ta druga pomknęła jak złoto! Nie miała jednak kosza. Kupiliśmy na Allegro taką z koszem i jakąś nazwą firmy, chociaż nie najdroższą i ta działa. Zaskakujące jest, jak szybko się nią kosi. Kosz jest mały, to fakt, ale stawiam sobie na środku trawnika taczkę i przejeżdżając cały ogródek wzdłuż co któryś raz się przy taczce zatrzymuję. Trawa nie jest tak posiekana, jak przy elektrycznej, więc nawet nie odpinam kosza, tylko rękami wybieram z niego do taczki. Nie trzeba rozciągać kabla, ani go zwijać, więc nie boli, kiedy coś mi przeszkodzi i muszę przerwać koszenie w połowie. W dodatku dzieci bawi koszenie nią, więc nigdy nie mieliśmy tak często koszonego trawnika. Może nawet zacznie przypominać coś innego niż zaniedbana łąka? Trawa nadaje się dla królików, bo nie jest zmielona, więc dziewczyny wyciągają kosiarkę codziennie, zaliczają dwa kursy dla królików i kilka dla zabawy, codziennie gdzie indziej. Sama dzisiaj sobie pokosiłam dla rozrywki.
Nawiązałam dzisiaj bliski kontakt z polską służbą zdrowia i szlag mnie mało nie trafił. To nie może dobrze funkcjonować!
Dwa miesiące temu Małgo dostała skierowanie na usunięcie znamienia barwnikowego. Telefon do przychodni przy szpitalu. Nie ma sprawy, termin podali za dwa miesiące (czyli dzisiaj), tylko trzeba dostarczyć skierowanie. Nie ma sprawy - Andrzej jadąc do Krakowa przy okazji dostarczył następnego dnia. Dwa miesiące później stawiliśmy się z lekko zestresowanym dzieckiem. Zarejestrowaliśmy ją najpierw w pierwszej rejestracji. Są tam cztery okienka, każde do kilku rodzajów przychodni. Następnie poszliśmy z wydrukowaną karteczką do drugiej rejestracji (każdy rodzaj przychodni ma swoją drugą rejestrację). Tu już kolejka była znacznie dłuższa, odstaliśmy, zarejestrowaliśmy się. dwie i pół godziny później pan doktor zawołał nas do gabinetu. Zastanowiło mnie skromne wyposażenie tegoż pomieszczenia (biurko, leżanka, dwa krzesła), ale ja się nie znam. Pan doktor miał na tym biurku kalendarzyk i długopis. Wziął kartki z obu rejestracji i zapytał, co nas sprowadza (było w skierowaniu, na kartkach nie). No to mu powiedziałam. Na co pan doktor odrzekł "szósty sierpnia". Wykonałam błyskawiczną pracę myślową - co "szósty sierpnia"???, przecież dzisiaj mieliśmy PO COŚ przyjść!!! Szybko jednak odrzekłam w miarę przytomnie, że będziemy na wakacjach. Przekartkował kalendarzyk, jak najbardziej analogowy (po cholerę komputery?) i rzekł "piąty września", po czym zapisał to na karteczce, którą mi wręczył. I to było na tyle.
Dwie i pół godziny czekania, godzina na dojazd w obie strony po to, żeby dostać karteczkę z datą! I tę karteczkę musiał wręczyć lekarz. To po cholerę ta dwustopniowa rejestracja?
Niech mi ktoś wytłumaczy, o co chodzi! Jak na razie sprawa usunięcia znamienia wymagała (poza oczywistą wizytą u dermatologa) dwóch wyjazdów do Krakowa (dobrze, że mamy blisko), dwukrotnej rejestracji za każdym razem w dwóch okienkach i jednej wizyty u lekarza, którego zadaniem było zapisanie nas w kalendarzyku!!! Ktoś tym ludziom zapłacił za czas spędzony w okienkach i w gabinecie. Rozumiem konieczność dostarczenia skierowania, ale resztę można chyba było załatwić telefonicznie?