W ciągu dwóch dni kleszcze wykończyły naszą 14-letnią sunię. Wychowana praktycznie w lesie przez lata wydawała się uodporniona na wszelkie pasożyty. W tym roku ilość kleszczy ściągana z niej codziennie dochodziła do kilku sztuk. Kilka dni temu zaaplikowaliśmy jej Fiprex, ale chyba zbyt późno. Jeszcze wczoraj przed południem trącała mnie nosem podczas rąbania drzewa, abym rzucił jej do aportu jakiś kawałek. Wieczorem, gdy zaczęła się słaniać na łapach, zaczęliśmy szukać pomocy. Niestety długi weekend, późna pora, a co za tym idzie brak chętnych do pomocy i wiara w to, że zwalczy sama objawy, nie przyniosły dobrych rezultatów. Nocna wizyta u weta, komplet zastrzyków i kroplówka, przedłużyły jedynie cierpienie suczki. Umówiona wizyta następnego dnia nie doszła do skutku. Saba padła przy nas na chwilę przed wyjazdem. Wcześniej oddawała mocz zabarwiony krwią, podrywała się do wyjścia na zewnątrz i niestety tam po wyniesieniu jej serce stanęło. Minęło dosłownie kilkanaście godzin od objawów zdecydowanych, a nie więcej jak 24 godziny od objawów wstępnych typu osowiałość, brak apetytu, brak pobierania wody. Wiek psa i jego być może pozorny dobry stan zrobiły swoje, jednak pisze ten post jako przestrogę przed wiara w to, że pies w takim wieku sobie poradzi ze skutkami ataku kleszczy, których mamy chyba w tym roku jakąś kumulację. Pomimo zdrowego serca pies sobie z tym nie poradził. Być może nałożyły się osłabienie organizmu, atak bebeszjozy lub innych chorób, jednak warto chyba być czujnym i nie lekceważyć pierwszych objawów. My popełniliśmy ten błąd i jedyne co nam teraz pozostaje to postawienie małego znicza na grobie naszej towarzyszki.