No właśnie. Założenia miały byc takie, że mój ogród ma być jak najbardziej przyjazny przyrodzie - na wielu etapach - a wię jak najmniej chemii, generalnie wkomponowujący się w otoczenia (jak już kilka razy pisałam drzewiej było to pole kukurydzy), jak najmniej wrzuconego w ogród torfu (niszczenie torfowisk), żadnych otoczaków rzecznych (niszczenie rzek) no i w ogóle trochę dzikich zakątków dla ropuch, trzmieli etc....
Z brakiem torfu docelowo sobie poradzę - choc ciężko będzie - ziemia gliniasta jak diabli, no i ten wapienny gruz po budowie - ale trudno, przez kilka lat będę kompostować trawę, a od brata z ogródka przywozić świerkowe i sosnowe igły, póki własnych nie będzie (tak na marginesie to sąsiadka była bezmiernie zdziwiona, po co od brata - oni już przerobione przynoszą z lasu, po prostu idą wygrabić ).
Z pryskaniem jednak się złamałam- wybieranie perzu widłami mnie przerasta, domowe patenty z sianiem gryki nie sprawdziły się.
Teraz chciałam się zabrać za porządkowanie terenu wokół domy - trawnik, drobne rośliny i podsianie trawą docelowego sadu, bo jest mieszanka wrotyczu, nawłoci, krwawnika itp, a tu:
- systematycznie w najdzikszych chaszczach ziołoroślowych łazi mi para kuropatw - moze chcą gniazdować - nijak ruszać.
- nad kupkami kamieni, które chciałam wykorzystać, latają trzmiele, a po wizycie weekendowej brata - ornitologa okazało się, że białorzytka też - pewnie też chce gniazdować - też nijak ruszać,
Wychodzi na to, że idee ideami , ale przynajmnej w fazie organizacyjnej trzeba jednak przestać być nadmiernie sentymentalnym.
Aha. Wstrzymanie się z robotami do końca sezonu lęgowego nie wchodzi w grę - nie zniosę dłużej tego bajzlu wokół domu.