dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
Strona 1 z 10
Pokaż wyniki od 1 do 20 z 198
  1. #1
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie Dziennik budowy RENI

    Zapragnęłam opisać swoją historię budowy, w miarę wolnego czasu będę sobie przypominać i dzielić się swoimi wspomnieniami i przeżyciami.
    Jesteśmy 3-osobową rodziną, syn w tym roku skończy 18 lat i mam nadzieję zda pomyślnie maturę. Mieszkamy w bloku w dwupokojowym mieszkaniu, gdzie duży pokój podzielony został na dwa mniejsze, więc jest niby 3 pokoje, żaden nie jest wygodny. Nasze mieszkanie nazywam klatką na papugi. No i od trzynastu lat mieszka z nami czarna kotka, którą wszyscy bardzo kochamy.
    Każde z nas ma swoje zainteresowania i pasje, ja mam na nie najmniej czasu bo najwięcej pracuję.

    Kilka lat temu, w 2000 roku zaczęła mi świtać myśl, że może dobrze byłoby kupić działkę i zbudowac mały ale wygodny domek z ogródkiem.
    Zaczęłam przeglądac katalogi z domami, wnetrzami, ogrodami i......zachorowałam okrutnie !!! Ja też chcę miec taki dom, większą kuchnię, salon z kominkiem, pralnię i suszarnię, sypialnie na poddaszu ze skosami !!! No i garaz na samochód i pomieszczenie gospodarcze na meble i akcesoria ogrodowe. Zamarzyły mi sie kolorowe rabaty, krzaki bzu, jasminu, ładne iglaki...może drzewka owocowe ???

    No więc do dzieła, nieśmiało zaczęłam zagadywac do męża, ale on postawił wielkie oczy: dom???a skąd weźmiemy tyle pieniędzy na budowę, a kto go będzie utrzymywał, kto bedzie pielęgnował ogród ??? No i ile lat my to będziemy budować ??? Nie, nie, nie chciał o tym słyszeć, w bloku jest wygodnie, ciepło, nie trzeba sprzatac podjazdu w zimie i zgarniac lisci w jesieni i kosić trawy w lecie... itp. Jest po prostu super, a to, że ciasnota i nie ma czym oddychac, to mniej ważne.

    Ale ja co wieczór zamykając oczy w łóżku widziałam swój dom, troche mgliście, ale tak wrył sie w moje mysli, że za nic nie mogłam go stamtąd wyrzucić.

    Któregoś dnia poprosiłam o przejażdzke po okolicy, żeby pooglądac obrzeżne dzielnice. Pojechaliśmy, poogladaliśmy i...nic. Za tydzień wizyta w małej miejscowości kilka km od miasta i...nieciekawa propozycja, dojazd ruchliwą trasą. Znowu kolejna wizyta z dugiej strony miasta, pierwsza działka daleko od przystanku, daleko od cywilizacji (Boże co ja bym w zimie zrobiła ?). Nastepna działka wymiarowa, równa, w środku "wsi" z wiejskimi zapachami (obornik), najpierw mąż potem syn zgodnie stwierdzili, że na wsi to oni mieszkac nie chcą.

    Przestałam umawiać sie w biurach nieruchomości, odpuściłam temat działki, skończyły sie wakacje, wróciłam do morderczej pracy na kilka miesięcy. Może to i dobrze, bo gotówki nie miałam odłożonej sporej, trzeba byłoby brać duży kredyt.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  2. #2
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Minęła zima, a z wiosną powrócił temat działki. Znowu biura nieruchomości, ogłoszenia w prasie...postanowiłam, że nie będę płacic prowizji za posrednictwo, tylko sama znajde działkę. Kupiłam plan miasta, wykresliłam dzielnice w/g mnie nieciekawe, skupiłam sie na tych najbliżej nas położonych i zaczęłam wydzwaniać.
    Przyjęłam nastepujące kryteria:
    1. ma byc średniej wielkości 8-12 arów
    2. ma miec najważniejsze media na działce
    3. ma byc blisko przystanku autobusowego
    4. ma byc szeroka około 25 m
    5. ma miec wjazd od północy
    6. ma byc w spokojnym i przyjemnym miejscu
    7. może być droższa, tylko żeby była taka jak chcę.

    Pewnego dnia w drugiej połowie sierpnia w słuchawce odzywa sie głos mężczyzny i informuje, że jest taka działka do sprzedania, tylko cena zawrotna. Ogłoszenie jedno z wielu w tej gazecie, pomyslałam, że sie umówię i zobaczę. Wyciagnęłam niechetnego męża i podjechalismy, 5 minut jazdy od naszego bloku.
    Przyjechał rowerem, pokazał działkę: 8,89 ara, 25 x 50 m, troche skośna w jednym rogu, w górze 8-9 m szeroka. Wjazd od północy, woda i kanał oraz telefon na działce, do podciągnięcia prąd i gaz. Trzeba dac odstępne sąsiadce, bo woda i kanał przez nią ciagniete i nie przekazane jeszcze miastu.
    Komary cięły niemiłosiernie, więc mąż się zdenerwował i zaczął mnie poganiać do domu. Nie był w ogóle zachwycony ta propozycją, a raczej znudzony. Zdążyłam tylko powiedziec facetowi, że przemyslę sprawę i ewentualnie odezwe sie w najbliższym czasie.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  3. #3
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Na drugi dzień troche myslałam o tej działce, wieczorem zajęłam sie sprawami domowymi, rano do pracy....nagle w środku dnia tknęła mnie myśl, że TO JEST TO, a ja nie dzwonię, nie umawiam sie na negocjacje, nie proszę o zaniechanie dalszych ogłoszeń w prasie ! A jak już ktoś inny zainteresował sie tą działką ? Trudno mi bedzie zbić cenę.
    Szybko za telefon i prośba o spotkanie. Okazało się, że decyzje podejmuje żona, mąż nie ma nic do powiedzenia, twardy człowiek z tej niepozornej, szczupłej kobiety, nie chce opuścić ani tysiąca. Wreszcie zapada decyzja, że opuszczą tyle ile wynosi odstępne za wodę i kanał dla własciciela (4.000 zł). Dla mnie działka nadal jest za droga. Mam odłożone tylko 40 % żądanej kwoty. Proszę o kilka dni na sprawdzenie działki przez radiestetę, od tego ostatecznie uzależniam decyzję zakupu.
    Jesli są żyły wodne, to nie kupię nawet za pół ceny.
    Radiesteta przychodzi na drugi dzień, robi badania, rysuje mapkę. Żyły są w trzech miejscach, ale dom można postawić między żyłami, w dobrym miejscu !
    Umawiam sie jeszcze raz i negocjuję znowu, po godzinie dyskusji opuszczają mi znowu 2.500 zł. Są na granicy wycofania się z negocjacji, żal im sprzedawać za taką kwotę.
    Wtedy ja podejmuję decyzję - KUPUJĘ.

    Umawiamy się na umowę przedwstępną i zaliczkę. Biegnę do banku po kredyt, formalności dwa tygodnie, bank jest gotowy do wypłaty kredytu.
    Wizyta u notariusza...we czworo. Do tej pory sama wszystko pilotowałam, teraz mąż jest potrzebny do podpisania aktu notarialnego. Pani notariusz żartuje, że chyba jest niezadowolony z zakupu działki, on niewiele mówi, ona znowu żartuje, że chyba lepiej, że kupuję działkę niżbym miała sobie futra kupować.
    Ufff...po wszystkim, hipoteka założona, mam własną ziemię, całe 8,89 ara !

    Teraz przychodzi zwątpienie, raty kredytowe dość wysokie, będę spłacać sama, przez 3 lata. Sama podjęłam decyzję, sama muszę dac sobie radę ze wszystkim. Jesli przestanę zarabiać, będzie kłopot nie lada. Pracuję w prywatnej firmie, dopóki są klienci, jest firma i ja zarabiam, jesli nie wytrzymamy konkurencji, trzeba się będzie likwidować.
    Jest początek października 2001 r., zabieram się do pracy ze zdwojoną energią, koleżanka mobilizuje mnie do pracy w nadgodzinach, firma prosperuje...cieszymy się, bo ona też ma działkę i plany...
    Przychodzę zmęczona wieczorami (od 8.00 do 18.00, 19.00- nielimitowany czas pracy, niestety), raczej nie rozmawiamy na temat działki. W ogóle zawsze mało rozmawialiśmy.

    W wolnych chwilach zaglądam do oddziału "Twoich Domów", dostaję gratis najpierw jeden rocznik prenumeraty, potem drugi i trzeci. Targam te ciężary do domu. Wieczorem w łóżku zatapiam sie w treści, oglądam kolorowe domy i plany, wszystko jest dla mnie nowe, obce, trudne. Rysunki więźby, rysunki szalunków, tysiące szczegółów nie do pojęcia. Czytam i jestem przerażona, jak ja to wszystko pojmę ? Nie jestem techniczna. A będę pewnie musiała, mąż ani drgnie, ma swoje pasje...czyta książki, słucha muzyki, ogląda filmy, ogląda mecze, interesuje sie polityką, sztuką, historią....wszystkim zgoła. Dla niego to jest ważne, zawsze tak było, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej ?

    A ja całkiem zachorowałam na dom...już wybrałam 10 najciekawszych projektów, potem odrzuciłam 5, potem 3, zostaje 2.
    Mam niewielkie wymagania. Ma mieć około 130 m2, dwa pokoje na dole, trzy na górze, po jednej łazience na kondygnacji i pralnio-suszarnię. Prosta bryła, żadnych lukarn, żadnych wykuszy, nie będzie mnie stać na drogie rozwiązania.
    Nieśmiało pokazuję co wybrałam, oglądają niechętnie, "jednym okiem".
    Dla syna to abstrakcja, pyta się "a kiedy ty go zbudujesz?" Odpowiadam: jak spłacę działkę za 3 lata, to wezmę następny kredyt i może zacznę...
    Aaaaa...a ja myslałem, że już chcesz budować, a tu tyle trzeba czekać ? Ano chyba tyle. Mąż od niechcenia rzuca uwagę, że salon musi byc taki, żeby kino domowe i kolumny po kątach można było rozstawić, więc może H-136 ? No i jest decyzja. Zamawiam projekt, przychodzi pocztą, oglądam, oglądam...

    Niestety nie zdążyłam załapać się na ulgę budowlaną. Końcem roku nikt nie chciał zrobić potrzebnych projektów do pozwolenia na budowę.
    Planuję rozpocząć działania po Nowym Roku.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  4. #4
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Nic się nie dzieje przez kilka miesięcy, pewnej niedzieli na wiosnę proponuję zaglądnąć na działkę. Jedziemy. Wysiadamy...a tam na naszej działce krowa sąsiadki się pasie, a w górze działki kilka szarych kaczuszek się kołysze . Jak tam przyjemnie, cicho, zielono, kojąco... Ale tylko ja to odczuwam, oni ciągną do domu, do bloku, do klatki na papugi.
    Mijają kolejne wakacje i znowu w jesieni dużo pracy, do wieczora. Kredyt spłacony w 1/3, rata odrobinę zmalała. Oddycham już głębiej. Postanawiam zacząć odkładać małe kwoty. To na opłaty dla projektantów przyłączy i garażu. Bo trzeba będzie doprojektować z boku garaż z pomieszczeniem gospodarczym.

    Umawiam sie na pierwsze rozmowy z projektantami. Potrzebna zgoda sąsiada na pociągnięcie prądu. Przez telefon zgadza sie, żebym ciagnęła od jego domu. Robimy projeky. Wszystko gotowe, potrzeba tylko pisemną zgodę sąsiada. Idę do niego, wystawia wielkie oczy i mówi, że nie podpisze. "Nie bedzie mi pani kopała przez środek działki", tłumaczę, że przecież się zgodził, żeby od domu ciagnąć. Śmieje mi sie w twarz.
    Grzecznie pytam więc którędy, odpowiada, że sie musi zastanowić. Dzwonie za jakis czas, kręci coś, niegrzecznie odpowiada, przeciąga sprawę...
    Czas biegnie, przerwane wszystkie prace. Przez chwilę tracę ochotę do działania, mija parę miesięcy. Płacę sąsiadce odstępne za wpięcie się do kanału i wody, mam jej pisemną zgodę ! Wraca mi humor.

    Pracuję, pracuję, wieczorem o 21.00 leżę już w łóżku, nie wytrzymuję kondycyjnie tempa życia. Ciągle jestem zmęczona, w soboty i niedziele idę czasem na dyżur do pracy. Pociesza mnie myśl, że dzięki temu zarabiam. W niedzielę oni czasem jadą na wycieczkę ze znajomymi, ja zostaję zawsze w domu, śpię, odpoczywam w samotności. Mogłabym spać bez przerwy dzień i noc.
    Boże, co to za życie ?
    Mija kolejny rok. Widać światełko w tunelu.
    Sprężam sie i wracam do projektów przyłączy i garażu. W międzyczasie mapa zasadnicza sie przeterminowała, trzeba zrobic aktualną - 500 zł bagatela !
    Znowu prośba do sąsiada o prąd. Odmowa ! "Proszę sobie ciągnąć ze słupa dwie działki dalej". Biegam do dwóch włascicieli działek po zgodę, otrzymuję bez problemu. A "mój" sąsiad nadal marudzi, przypieram go do muru terminem, proszę. Krzyczy na mnie, wścieka się, daje taki popis "władzy", że opada mi szczęka. Żona mu pomaga. Już wiem z kim mam do czynienia.
    Jest mi przykro, smutno. Włącza sie pani projektantka energii, interweniuje grzecznie, do niej też sie stawia, jej też opada szczęka ze zdziwienia. To kobieta po pięćdziesiątce, na poziomie, szczerze mi współczuje. Wreszcie pod jej presją sąsiad podpisuje zgodę na przekopanie działki samym brzeżkiem, pod siatką, z tyłu.
    EUREKA !

    Zanoszę dokumenty do Urzedu Miasta. Dostaje za jakiś czas pismo: 13 punktów do poprawy, to źle, tamto źle, znowu biegam do projektantów, oni poprawiają. Boże dlaczego nie wiedzieli, że to ma być tak, a nie inaczej ???
    Znowu do Urzędu Miasta...jest pozwolenie na budowę. Teraz tylko uprawomocnienie i ... koniec gehenny.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  5. #5
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    W styczniu 2004 r. zaczynam umawiac sie z wykonawcami na rozmowy. Pierwszy, inżynier, robi kosztorys na 136.000 zł netto za stan surowy otwarty. Jesli z fakturą, to dojdzie 22 % Vat. Jestem w szoku. Musiałabym brać kilkadziesiąt tysięcy kredytu. Wieczorem gotując obiad na nastepny dzień, biore kalkulator i licze niektóre pozycje: materiały zawyżone o 50 - 100 %. Dobrze, że potrafię liczyc i już sporo orientuje sie w temacie dzieki lekturze "Twoich Domów" i "Muratora" oraz naszego forum. Rezygnuję.

    Następny jest "wolny strzelec", tani. Pytam go o różne rzeczy, a on przeświadczony, że kobiecie można co bądź powiedzieć, bo i tak przecież nie zna sie na budowlance, zdradza się ze swą niewiedzą. Plecie takie herezje, że włos jeży mi sie na głowie. Nie powierzę budowy w ręce takiego "fachowca".

    Następne trio: murarz, betoniarz-zbrojarz i dacharz rozmawiaja ze mną osobno. Murarz wiezie mnie na poprzednia budowę, jestem zachwycona, nigdzie nie widziałam tak wygłaskanych murów. Ale chce za parter i poddasze 9.000 zł, sama robocizna oczywiście. Robi mi zestawienie pustaków, w/g którego przedpłacam poprzez pobliską hurtownię materiał, żeby zdążyc przed 22 % Vatem.
    Betoniarz też krzyczy sporą sumę, dacharz chyba w normie. Jestem prawie zdecydowana na to trio. Podobno uzupełniaja sie świetnie, jeden wchodzi po drugim, dogrywają terminy miedzy sobą.
    Ogólnie też troche drogo.

    Jadę do "mojej" hurtowni przedpłacić inne materiały. Bardzo uprzejmi właściciele pytają z ciekawości czy mam już ekipę. Mówię, że tak, ale....
    Podają mi namiar na wykonawcę, którego znają i klienci go chwalą.
    Dzwonię do niego zaraz wieczorem i umawiam sie na następny dzień u mnie w biurze. Na szczęście mam warunki, bo w domu nie byłoby gdzie. Duży pokój to niby "biuro" męża (pracuje w domu).
    Przychodzi, pijemy kawę i omawiamy budowę. Dobrze mi sie z nim rozmawia, traktuje mnie jak partnera. Szybko robi wycenę. Znowu jest to duża kwota, ale mniejsza od tej pierwszej. Pytam czy da sie coś "uszczknąć", mówi, że tak. No i na materiały po 1 maja da mi 7 % Vat, bo sam je kupi i policzy razem z usługą. Jest elastyczny.
    Spotykamy sie regularnie przez miesiąc, dogrywamy wszystko po kolei: sposób zbrojenia fundamentów, wysokość, kondygnacje, dach... Mówi, że załatwi dobre drewno na więźbę z gór. Da swoją budę dla pracowników i zrobi wygódkę. Jestem zdecydowana na niego.
    Obiecuje rozpocząć tuż po Świętach Wielkanocnych, potem przesuwa sie to na początek maja.
    W miedzyczasie idę poogladac jego ostatni domek, stoi 5 min. od mojego bloku i jest pięknie wykończony, blachodachówka ma ładny kolor i jest wzorowo położona. Rozmawiam z właścicielką, jest starsza dużo ode mnie, chwali wykonawcę. Budował od podstaw i wykańczał wnetrza.
    Nie mam już żadnych watpliwości, może będzie drożej, ale pewnie.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  6. #6
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    A co w domu ? Szaro, buro, smutno...
    Mieszkanie mnie przygnębia, od dawna nie remontuję i nie robię nic, bo chcę wyjść z tej klatki. Jeśli zacznę "poprawiać" mieszkanie, to nigdy nie zbuduję domu.
    Sypialnia przekształciła się w mały "składzik" pościeli z trzech łóżek (mąż śpi w dużym pokoju, bo u mnie na 6 m2 brakuje powietrza dla dwóch osób). Oprócz tego jest deska do prasowania, duży odkurzacz, komplet mebelków i krzesło bez przerwy obłożone ciuchami.
    W pokoju syna jest odrobinę więcej miejsca, ale nieciekawie, meble zniszczone. Jedynie duży pokój jako tako, ale bez rewelacji. Metraż za mały. Kuchnia pożal się Boże. Łazienka nie do pokazu. Wszystko mnie dołuje. Wieczorem przychodzę zmęczona, ledwo czołgam sie do wanny, potem do łóżka.
    W weekend dopiero robię 3 prania, w niedzielę gotuję na 3 dni do przodu:
    9 kotletów, albo gar bigosu, albo 120 pierogów...wystarcza do środy, w czwartek nie mam siły gotować, czasem coś gotowego kupię, czasem jednak coś upichcę. Byle do soboty i...znów zapasy na parę dni.

    Już wiem, że mąż nie zmieni zdania. Ma do tego prawo, nie mogę go na siłę przekonywać, on też mnie nie przekonuje. Szanujemy i akceptujemy swoje decyzje, aczkolwiek nie zawsze postrzegamy je pozytywnie.
    Wiem o tym, bo już w życiu podjęłam kilka decyzji samodzielnie, bez konsultacji. Po latach wiem, że były to słuszne decyzje i zaprocentowały wielokrotnie.
    Będę musiała sama wystąpić o kredyt do banku, bez tego się nie obejdzie.
    No i sama wszystko finansować, podejmuję więc kolejną decyzję, że chcę budować "na swoje konto", potrzebna jest wizyta u notariusza. Znowu pozbywam się kilkuset złotych opłaty. Zostaję sama na placu boju.
    Nigdy jeszcze nie mierzyłam sie z tak olbrzymim przedsięwzięciem, tak kosztownym.
    Dopadają mnie watpliwości czy podołam, odpędzam skwapliwie niepokoje i prę do przodu. Najwyżej sprzedam jak nie dam rady. Albo będzie stał w stanie surowym przez jakiś czas, może syn kiedys dokończy ?
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  7. #7
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    W związku z tym, iż nie chciałam zrezygnować ze swoich marzeń (z wielu innych już zrezygnowałam w życiu, teraz żałuję), przystępuję do działania.
    Pewnego pieknego dnia na początku maja przyjeżdża koparka i robi wykopy pod ławy. Geodeta wytycza dom i postawione zostają paliki. Jestem obecna przy pracach, poprawiam obliczenia wykonawcy co do głębokości posadowienia fundamentów o 15 cm. Gdyby mnie nie było zrobiłby płycej !
    Wchodzą ludzie wykonawcy, kopią ostatnie kilka cm ręcznie. Na dół pójdzie chudy beton. W jesieni zrobiłam badanie geologiczne gruntu - są gliny i pyły - trzeba zrobić szerokie ławy (80 cm z brzegu i 1 m przez środek domu), pójdzie dużo betonu, ale będzie bezpiecznie.
    Na chudziak kładą zbrojenie, potem przyjeżdża 4 gruszki B-15 z pompą. Po 2 godzinach jest po wszystkim. Na drugi dzień o 7 rano jestem już na budowie, oglądam beton - są drobne pęknięcia, ale w sumie równo i dobrze. Malują ławy dysperbitem 2 razy i zaczynają zwozić płyty akrow. Caaaaały olbrzymi samochód. Ustawiają, skręcają, znowu przyjeżdża 5 gruszek B-15 z pompą. Sprawnie i szybko. Rano przed pracą jadę autobusem zobaczyć moje fundamenty. O key, tylko drobne rysy na górze. To skurcze betonu.
    Poszło razem 45 m3 betonu, to ponad 9.000 zł. Już wiem, że nie uda mi sie zejść z kosztów na tym etapie.
    Wykonawca zajmuje sie wszystkim, zamawia, organizuje, pilnuje. Konsultujemy wszystko na bieżąco. Dobrze nam sie współpracuje.

    Chciałabym zrobić zdjęcia, fundamenty w płytach akrow wyglądają tak bojowo ! Proszę o przejażdżkę na działkę, jedziemy... syn wchodzi na górę i biega po ścianach fundamentowych, jest zdziwiony, że takie wysokie i rozległe (1,30 wys. 14,40 x 9,30 - bo garaż z boku doprojektowany). Nie ma za wiele komentarzy.

    Zdejmują płyty, uprzątają teren i malują wewnątrz i zewnątrz dysperbitem.
    Pora rozliczyc sie z wykonawcą. Koryguję trochę rozliczenia w dół i...pozbywam sie 1/2 swoich oszczędności. Kwota jest horendalna, ale tak bylo w kosztorysie, który zaakceptowałam. Zbrojenie ław, dodatkowe zbrojenie ścian fundamentowych dołem i górą, stal kosztuje majatek !!!

    Jeden etap mam za sobą, wykonawca prosi o decyzje co dalej ?
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  8. #8
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Równolegle z rozpoczęciem prac budowlanych zaczynam starac sie o kredyt w banku. Obdzwaniam wszystkie po kolei, wszędzie podobne warunki, trzeba skończyc budowę w ciagu 24 miesięcy i zamieszkać. Ja na pewno nie zdążę. Dwa ostatnie kredyty brałam w BGŻ, w tym ten na działkę. Znają mnie tam z dobrej strony, spłacam bez jednego dnia opóźnienia, regularnie. Idę, próbuję coś negocjować, ale nie udaje się, przepisów się nie da zminić.

    Następny to Lukas Bank, tam również były dwa małe kredyty regularnie spłacane, obiecują wydłużenie terminu do 36 miesięcy. Piszę prośbę, wędruje do innego miasta, a ja tymczasem wypełniam dziesiątki formularzy, sprawa ciągnie sie długo, trzeba coś donosić, poprawiać, wreszcie odpowiedź jest negatywna. W dodatku pani prosi o wypełnienie nowego wniosku, bo zmieniły sie formularze, są zupełnie inne i dużo więcej czasu potrzeba, aby je wypełnić. Zdenerwowana wybieram dokumenty, które przeleżały miesiąc.

    Biegne do Kredyt Banku, tam znowu obiecanki, wypełnianie formularzy, po kilku dniach odpowiedź, że jednak nie, bo to...bo tamto...

    Dzwonię zdesperowana do kolejnych banków. Jest ! Bank Gospodarstwa Krajowego nie stawia żadnych terminów co do skończenia budowy, mogę dostać 50 % kwoty, którą dotychczas wydałam (czyli tzw. zrefinansowanie budowy), trzeba tylko zrobić wycenę. Oprocentowanie też jest w normie. Planuję wybudować parter i złożyć wniosek. Liczymy wszystko do kupy i wychodzi, że razem z działką będzie taka kwota, że połowa z tego wystarczy mi na przykrycie dachem w tym roku.

    Odzyskuję humor i uspokajam się trochę. Podejmuję decyzję o przyspieszonej spłacie reszty kredytu na działkę, 6 lub 7 rat, żeby hipoteka była czysta, trzeba będzie założyć nową - na nowy kredyt.
    Spłacam wszystko, to poważnie uszczupla moje oszczędności.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  9. #9
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Muszę wócić do momentu rozpoczęcia budowy. Potrzebny był kierownik budowy (kb). Szukałam przez znajomych, dzwoniłam, pytałam. Stawka od 1.500 -2000 zł za nadzór do momentu stanu surowego otwartego Około 4 wizyty na budowie w tym czasie). To był dla mnie za duży koszt i za mały nadzór. Dzięki koledze z forum poznałam pewnego starszego pana na emeryturze, cena całkiem przyzwoita, fachowiec z dużym doświadczeniem, podobno solidny. Umówiłam sie na spotkanie, przywiozłam projekty i rozpoczęlismy współpracę. Kb najpierw totalnie skrytykował mój projekt, a raczej rozwiązania techniczne. Nastepnie skrytykował to, że buduję z maxa 29 (wg niego lepszy beton komórkowy, bo ściana jednorodna, ocieplac nie trzeba i tani). Nastepnie skrytykował moje niedawno (przed Vatem) zakupione kominy Schiedla, bo bardzo drogie i nie wiadomo co to jest w ogóle (najlepsze są tradycyjne z cegły).
    Nastepnie skrytykował schody zabiegowe (lepsze ze spocznikiem). Nastepnie skrytykował, że między garażem a domem nie ma przejścia (lepiej jest jak jest przejście, bo zakupów z bagażnika nie trzeba nosić przez główne wejscie). Nastepnie skrytykował mój pomysł zrobienia betonowego poddasza (inaczej: wylewane skosy i sufity na poddaszu z betonu), bo drogo. Nastepnie zaproponował zamiane stropu teriva na kanałowy (typu żerań), bo dużo tańszy. Nastepnie skrytykował cały pomysł budowania przeze mnie domu w pojedynkę (kto to widział żeby taka osóbka sama bez męża budowała), nie wiadomo czy sobie poradzę z różnymi sprawami, z którymi to raczej radzą sobie zwyczajowo mężczyźni no i w ogóle to on taki pierwszy przypadek spotyka (tylko brwi co chwila unosił).
    Nastepnie powiedział, że bedziemy budować, ale dokonamy przeróbek.

    I tak:
    1. Schody przeprojektował na ze spocznikiem w wyniku czego nie bedzie wejściowych drzwi z korytarza do pokoju obok salonu, natomiast wejście będzie przez salon.
    I tak miałam robić drugie dodatkowe podwójne drzwi rozsuwane łączące ten pokój z salonem, więc przyjęłam to rozwiązanie. Jak sie je rozsunie, to salon z 24 m zwiększy sie do 39 m (ten pokój to niby gabinet-biblioteka).
    2. Poddasze nie bedzie z betonu, tylko będą płyty gipsowo-kartonowe, tak jak w projekcie, będzie taniej.
    3. Skłaniałam sie ku stropowi kanałowemu po obejrzeniu rysunków i zdjęć i zrobieniu kalkulacji w porównaniu z kalkulacją terivy - rzeczywiście sporo taniej, a mnie zależy na kazdej złotówce.
    4. Niestety nie mogłam zmienic maxa na beton komórkowy, bo był już kupiony, poza tym chciałam mieć dom z ceramiki z ociepleniem.
    5. Nie mogłam również budować tradycyjnych kominów, bo Schiedle też były zapłacone i miałam ochotę dostać te 30 lat gwarancji i mieć święty spokój (a to, że drogie to fakt).
    6. Zaakceptowałam przejście do garażu - faktycznie będzie wygodniej z samochodu wyjść prosto do domu (tylko dla złodzieja jeszcze jedna dodatkowa okazja).
    &. Niestety nie wybił mi z głowy samej budowy.

    Nie zaakceptowałam paru innych propozycji, które nijak mi nie pasowały ze względów estetycznych bądź funkcjonalnych.

    Na końcu stwierdził, że będziemy oszczędzać ile sie da i na czym sie da.
    A jak usłyszał, że będę brała kredyt, to się zadziwił, bo cytuję "wygląda pani, jakby pani miała kuferek pieniędzy". Myślę, że raczej nie miał na myśli mojego wyglądu zewnętrznego, ale w takim razie co ? Nieważne.
    Ważne, że mam kierownika budowy !
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  10. #10
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Kb wszedł na budowę w trakcie robienia fundamentów, okazało sie, że znają sie z wykonawcą, kiedyś już spotkali sie na innej budowie.
    Obaj mieli o sobie jak najlepsze zdanie, co mnie podniosło na duchu.
    Kb zobaczywszy z kim umówiłam sie na wykonawstwo poprosił o kosztorys przedstawiony przez wykonawcę. Przestudiował go dokładnie i stwierdził, że ja to chyba mam naprawdę za dużo pieniędzy, skoro wyraziłam zgodę na takie ceny. Następnie stwierdził, że skoro mamy oszczędzać, to należy zrezygnować z tego wykonawcy, a poszukać tańszego na dalszy etap. Dotąd wiercił mi dziurę w brzuchu (ja miałam skrupuły, bo otrzymałam budę i wc na budowę - miały być na kilka miesięcy, a tu nagle stop po trzech tygodniach ?), aż zaczęłam się łamać.
    Zapytałam czy zna jakiegoś dobrego i taniego wykonawcę (podobno jedno wyklucza drugie). Odpowiedział, że tak i już nawet jest po rozmowach wstępnych, tamten (pan D.) zdążył oglądnąć projekt i wycenił mi robociznę za parter na 3.000 zł, a poddasze i kominy na 1.500 zł (bez rachunków oczywiście).
    Wszystko było napisane na kartce papieru.
    Zdziwiło mnie to okrutnie, ale kb powiedział, że pan D. zatrudnia tanich ludzi, których to on zna, bo pracują na trzech innych budowach, które on nadzoruje, widział ich robotę, odbierał ją, jest wszystko o key i trzeba sie szybko decydować, bo ktoś następny pyta sie o nich i jak sie nie zdecyduję, to pójdą gdzie indziej.
    Jakoś tak przypilił mnie do muru, że sie zdecydowałam. Pokusa zaoszczędzenia kilku tysięcy zł wzięła górę. Poza tym po kilku spotkaniach z kb zaczęłam mu ufać.
    Spotkałam sie z panem D. na budowie, on oglądnął moje nie zasypane jeszcze fundamenty i powiedział, że jak zasypię, to wejdzie pod koniec czerwca. Niezbyt dobrze mi sie rozmawiało z gościem, podejrzewałam, że przyzwyczajony był takowe sprawy omawiać i umawiać sie z facetami, a tu nagle kobitka dzwoni, umawia się, pyta, uzgadnia, pewnie będzie też płacić ? Wzięłam to na karb "mniejszego" wykształcenia i tyle.

    Pora była zakomunikować rozstanie mojemu inżynierowi - wykonawcy.
    Już wcześniej zaczęłam lekko sugerować, że nie wiem czy podołam finansowo, poza tym kb bez pardonu okazywał mu, że w kalkulacji widnieje za duża kwota. On znając kb z oszczędzania na kosztach, domyślał się, jaki może być finał.
    Rozstaliśmy sie w dobrym nastroju, on rozumiał moją decyzję, a że zleceń miał wiele, nie miał do mnie pretensji, wszystko zakończyło sie dobrze, a nawet lepiej niż dobrze, bo jak go poprosiłam o "pożyczenie" budy do końca sezonu, to sie zgodził od razu. Powiedział też, że w przyszłości mnie odwiedzi itd. itp.
    Ot, człowiek na poziomie !
    Wypiliśmy przy konsultacjach sporo kaw w biurze.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  11. #11
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Teraz przyszła pora do podciagnięcia wody, kanału i energii. Przy fundamentach wodę wyżebrałam u sąsiada, a enrgię do pocięcia zbrojenia dała sąsiadka. Do ciągnięcia murów jednak potrzebny będzie bez przerwy prąd do betoniarki i woda też. Pożyczanie jest uciążliwe.
    Wszelkie wstępne formalności papierkowo- zgłoszeniowe w ZE i MPWiK wykonałam jeszcze w maju, więc teraz tylko z wykonawcami się umówiłam na "prace wykopaliskowe".
    Jeden z nich podjechał ze mną do hurtowni, zakupiłam potrzebne rury, kolanka, zawory i...w kilka godzin panowie doprowadzili mi wodę i kanał pod fundameny - jeszcze przed zasypaniem. Na ciągnięcie energii ktoś tam w ZE wygrał przetarg, ja zgłosiłam tylko, że jest już fundament i można skrzynkę montować. Za 3 dni skrzyneczki były zamontowane.
    Rozliczyłam się ze wszystkimi panami i zaczęłam być dumna, że cała organizacja i nadzór poszły mi tak sprawnie.

    Ale muszę powiedzieć, że to wszystko dlatego tak krótko trwało, bo kanał mam 4 m od fundamentu, a wodę 6 m, więc kopania było tyle co kot napłakał, musiałam tylko WUKO na gwałt wzywać, bo kanał był zapchany fekaliami i nie można było wpiąć sie do niego z moją rurą "w czysty sposób". Nie pomagało przemywanie wodą z węża, dopiero WUKO przeczyściło z dobrym skutkiem. Sąsiadka tylko sie dziwiła dlaczego wzywałam pomoc, ale panowie jej wyjaśnili, że jak sie wrzuca do wc pióra z kur i opakowania po lekach, tudzież inne grube świństwa, to czasem trzeba wzywać pomoc. Nic sie nie odezwała.

    Ponad moim fundamentem z daleka widac było niebieski kikut zakończony zaworem, kawałek pomarańczowej rury oraz dwie popielate skrzynki.
    Boże, jaki postęp na budowie w ciągu kilku dni !!!
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  12. #12
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    No to teraz pora zając się zasypywaniem fundamentów. Zapytałam pana D. czy nie dałby mi ludzi i i nie zorganizował piasku. Powiedział, że może to zrobić. Ziemio-piasek (trochę nieciekawy wg niego) po 25 zł , ludzie też muszą zarobić, bo to ciężka praca.
    Zadzwoniłam sobie sama w kilka miejsc i wynegocjowałam całkiem niebrzydki piasek za 10 zł. Transport niestety jest chyba droższy niż zawartość, no ale przecież muszę zasypać. Przywieźli kilka kamazów, zapłaciłam i ... wymyśliłam sobie, że "w ramach relaksu" zasypie sobie sama.
    O naiwna ! kupiłam niebawem łopaty, taczki i rękawice robocze i w sobotę poprosiłam męża żeby zawiózł mi to grzecznościowo na działkę. Jak przyjechał na działkę, to z własnej inicjatywy zajął się skręcaniem taczek do kupy, a ja .....do zasypywania tego piasku. Jakoś tak za chwilę z własnej inicjatywy zaczął również zasypywać ten piasek. Fajnie było, słoneczko grzało, biegaliśmy po tych fundamentach z taczkami, tylko roboty nie ubywało. Po 3 godzinach może z 10 cm było na dnie salonu, trochę więcej w łazience, wiatrołapie i kuchni. Mąż zagadał, że skoro na działce jest woda, to można byłoby czasem przyjechać i umyć samochód, przytaknęłam.
    Niestety wnet musieliśmy wracać do domu, bo o 16.00 nasi znajomi brali ślub w kościele (wdowa i wdowiec) i trzeba było sie troche "ogarnąć" przed wyjazdem. W kolejną sobotę pojechałam już sama, też była pogoda, przyszedł do mnie na budowę kot od sąsiadów, coś zagadał, znowu było miło i przyjemnie, ale mizerne efekty "ilościowe" no i zmęczenie po kilku godzinach pracy.
    Wróciłam do domu zmordowana i złapałam za telefon, gdzieś w zapiskach miałam komórkę do gościa z minikoparką. Zaprosiłam go grzecznie na moja budowę, przyjechał na drugi dzień i w 4 godziny zasypał pięknie fundament (40 zł/godzinę pracy). Obdarł mi tylko dysperbit z zewnętrznej strony ściany fundamentowej łyżką, będę musiała to podmalować.

    I tak oto skończyła sie moja przygoda na budowie z zasypywaniem fundamentu.
    Zaoszczędziłam za to sporo pieniędzy, bo minikoparka kosztowała 1/5 z tego co proponował pan D.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  13. #13
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Kiedy fundamenty zostały zasypane pan D. przysłał na budowę dwóch doświadczonych murarzy i dwóch młodych pomocników. Zjawił sie również kb aby dać wytyczne w sprawie parteru. Kupiłam dzień wcześniej folię DELTA Dorken - specjalną na izolację poziomą fundamentów. Od tej pory zresztą zakup materiałów należał do mnie, bo pan D. nie zajmuje sie kompleksową obsługą klienta w przeciwieństwie do poprzedniego wykonawcy. Murarze przynieśli folię z budy i zaczęli rozkładać na gołych fundamentach. Poprosiłam, aby podłożyli zaprawę pod tą folię, na nią również zaprawę, dopiero potem pustaki (zgodnie z instrukcją z ulotki). Zaczęli sie krytycznie przyglądać tej folii i rozpętała sie dyskusja. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to jest podróba, bo taka cienka, że w RFN była owszem, ale taka 4 x grubsza (w/g mnie to chyba była taśma izolacyjna a nie folia), że to w ogóle jakiś szajs, który hurtownia chciała mi wypchnąć, że oni nigdy czegoś takiego na oczy nie widzieli i nie słyszeli żeby ktoś to kładł. Kładzie się papę i już ! Najbardziej krytykował kb. Też nie widział czegoś takiego nigdzie. Na wszystkich budowach które nadzoruje kładzie sie papę. Ich było 4 facetów a ja jedna, zakrzyczeli mnie na amen. Hurtownia niedaleczko, więc wsiadłam z panem D. do samochodu i za 10 min. była papa termozgrzewalna. Kb nakazał rozłożyć jedną warstwę, bo w/g niego to wystarczy i kłaść na to pustaki. Zgodziłam sie potulnie. Robota ruszyła szybko. Murarze budowali sprawnie, pomocnicy pracowali bez zarzutu.

    Wieczorem w domu dopadły mnie wątpliwości czy aby ta jedna warstwa wystarczy, zaczęłam zaglądać na forum, a tam większość pisała o dwóch warstwach, niektórzy jeszcze o lepiku. W projekcie mam dwie warstwy na lepiku, niestety na budowie zapomniałam o tym na śmierć w trakcie tej głośnej dyskusji. Było już za późno, bo w ciągu dnia zbudowano sporą warstwę muru i nie byłoby mowy o rozbieraniu tego na drugi dzień.
    Pozostał mi żal do kb, który kilkakrotnie już sugerował odpuszczenie niektórych spraw proponowanych w projekcie. Dla niego wszystko było przewymiarowane: za szerkie ławy, za dużo stali zbrojeniowej w fundamentach, za gruby mur (29), izolacja fundamentów jest niepotrzebna - ani pionowa przeciwilgociowa (dysperbit) ani cieplna ze styropianu (bo przecież piwnicy nie ma, to ziemi grzać styropianem nie potrzeba). Proponował tylko poziomą i ocieplenie podłogi na gruncie, zdaje sie nawet nie 10 cm, tylko mniej. No i zasypać fundamenty w/g niego można byłoby gliną, której na działce dosyć, a nie piaskiem za który musiałam zapłacić.
    Nic mi się te jego porady nie widziały, posiadałam tylko książkową wiedzę, która nie pokrywała sie zupełnie z tym co on mówił. Kiedy usiłowałam mu przytaczać, że zalecane jest tak jak ja mówię i że większość ludzi tak robi, to natychmiast słyszałam, że on pracuje "tylko" 49 lat w budownictwie, ma wszelkie uprawnienia do nadzoru i projektowania i że praktyka nie pokrywa sie zupełnie z tym co piszą w książkach. Ksiązki piszą ludzie, którzy budowy nie widzieli na oczy, więc piszą niesprawdzone bzdury, a najlepiej to on wie, bo w swoim zyciu nadzorował setki budów i całych osiedli.
    Nie zainteresował sie też wcale tymi moimi kominami Schiedla, pomimo, że miesiąc wcześniej dałam mu taką grubą książeczkę w której było wszystko od A do Z na temat tychże kominów. No nic to.

    Wzięłam kilka dni urlopu żeby dopilnować murarzy na budowie, bo pan D. nie miał w zwyczaju zaglądać często, raz na kilka dni tylko.
    Bardzo byłam zadowolona, bo murów przybywało z godziny na godzinę, murarze robili sobie 1 x dziennie przerwę na śniadanie, a pracowali od 6.00 do 18.00.
    Wszystkie otwory drzwiowe i okienne zrobiono tak jak chciałam, okna od strony północnej w kuchni i łazience zmniejszono, bo były za duże.

    Kiedy doszło do stawiania kominów Schiedla, dałam murarzom instrukcję znajdującą sie w pudle, ale oni popatrzyli na nia tylko trochę i powiedzieli, że w RFN tylko takie budowali, więc wiedzą jak to sie robi. Na wszelki wypadek zaprosiłam jednak na budowę przedstawiciela Shciedla, żeby im dopowiedział jak to ma wszystko być łączone i jak ma być wykończone na górze. Poinstruował i odjechał, a oni wzięli się za robotę. Zapytałam patrząc jak przymurowują zaprawą pustaka Shciedla do muru z pustaków max, czy to tak ma być ?
    A oni na to, że oczywiście, że tak, bo jak by nie połączyli komina z murem, to by sie chwiał. Wszystkie kominy łączy sie ponoć z murem. Znowu sie uspokoiłam.
    Położono również zaprawę wyrównującą na górze ścian zewnętrznych i działowych pod płyty kanałowe.
    Parter został zakończony, murarze zatknęli wiechę na górze i zgodnie ze zwyczajem otrzymali to co potrzeba. Rozczarowani byli tylko, że ja nie chcę z nimi wypić. Podziękowałam im i rozstaliśmy sie zadowoleni.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  14. #14
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Kb zapowiedział mi, że od połowy lipca wybiera sie na 2 tygodnie urlopu, więc dobrze byłoby pośpieszyć sie z ułożeniem stropu. Ja już wcześniej wysłałam zamówienie faxem do Kolbetu, gdzie przygotowywano dla mnie strop kanałowy. Ustaliłam więc datę przywózki, okazało się, że kierownika już wtedy nie będzie. Powiedział, że zostawi szczegółowe instrukcje panu D. i że ma do niego zaufanie, że zrobi to dobrze, bo pracuje z nim nie od dziś. Strop przyjechał zgodnie z ustaloną datą, wzięłam pół dnia wolnego i obserwowałam jak zamówiony przeze mnie dźwig układa je na górze.
    Wszystko trwało może 2 godziny, sprawnie. Nie podobało mi sie tylko, że płyty zostały ułożone nierówno jeśli chodzi o odstępy między zewnetrznymi ścianami, ale podobno nie da sie tak po aptekarsku tego wszystkiego wyliczyć.

    Za kilka dni na budowę weszli ludzie i zaczęli przygotowywać zbrojenie w stropie w miejscu łazienki oraz w miejscach gdzie płyt kanałowych nie można było na kominach zeprzeć. Niewiele tego było, więc uwinęli sie dość szybko. Zrobili też szalunki na schody wewnętrzne i balkon, który skróciłam trochę, bo wydawał mi sie niepotrzebny przez całą szerokość domu.
    Zamówiłam beton B-20 i przyjechałam obejrzeć ułożony strop z samego rana. Nie znam sie na zbrojeniu w stropie, ale mi sie niektóre rzeczy nie podobały. Zapytałam telefonicznie pana D. czy ktoś tą robotę odbierze, a on na to, że on już ją sam odebrał, bo ma upoważnienie od kb.

    Coś mi mówiło, żeby zawołać niezależną osobę do odbioru. Szybko zadzwoniłam do koleżanki inżyniera, ona nie bardzo miała po południu czas, ale podała mi telefon do kolegi, który też nadzoruje budowy.

    Polecony fachowiec zgodził sie po południu rzucić okiem na ten cały strop przygotowany do zalania. Spotkaliśmy sie na działce, pan wszedł na górę, pooglądał i nakazał dodać pręty tu, dodać pręty tam, poprawić tu, poprawić tam... próbowałam to wszystko zapamiętać. Dodatkowo dostałam porady w sprawie urządzenia ogrodu i pan skasował mnie na ...150 zł. No trudno, dla świętego spokoju...ale byłam zaskoczona. Gdybym miała za każdą wizytę tyle płacić poszłabym z torbami...
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  15. #15
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Po powrocie z budowy dzwonię do pana D., że chciałabym przed godziną 8 rano (beton miał tak przyjechać) dokonać poprawek w zbrojeniu w stropie, bo przed chwilą był na budowie mój znajomy, który zalecił wiele poprawek i trzeba byłoby od 6 rano postawić ludzi do roboty, żeby do 8 godziny zdążyli to zrobić.
    Pan D. po drugiej stronie słuchawki najpierw nie mówił przez chwilę nic, a potem zaczął "bluzgać" łaciną, że jak k...a mi sie coś nie podoba, to on sie wycofuje z zalewania stropu jutro, ludzi nie przyśle, a to, że beton na rano zamówiony, to go nic nie obchodzi.
    Następnie stwierdził, że ma mnie dość, bo bez przerwy sie go o coś dopytuję, dociekam, czytam głupie książki w których są tylko bzdury, grzebię w jakimś internecie...itp. No i że jemu kierownik dał upoważnienie do odebrania roboty, więc on sobie nie pozwoli na to, żeby mu jacyś obcy ludzie po budowie chodzili i dawali wytyczne, bo on wytyczne dostał od kb i wykonał je wszystkie. Ja mu grzecznie mówię, że samemu po sobie roboty sie nie odbiera, odbierać ma niezależna osoba. Na to on, że żadna obca osoba nie będzie odbierała roboty, bo kb byłby niezadowolony po powrocie, że obcy sie wtrącał w ich sprawy. No i że każdy inżynier co innego twierdzi, ile inżynierów tyle różnych zdań.
    Widząc, że niewiele wskóram kłócąc sie z nim do upadłego i odowadniając swoje racje, zaczęłam "łagodzić" rozmowę tak jak potrafiłam.
    Wreszcie wydusił, że kb ma swoja zastępczynię-asystentkę, która może rano przyjść i sprawdzić, czy faktycznie jest coś źle zrobione. Skwapliwie zgodziłam sie na takie rozwiązanie.

    Wstałam o 4.30 rano, ubrałam sie i pojechałam autobusem na działkę. Byłam przed 6.00. Na budowie byli już ludzie pana D., którzy bąknęli mi, że jest on wściekły i za chwilę jedzie po panią inżynier.
    Po 15 minutach pani inżynier przyjechała, weszła na górę, popatrzyła, nie bardzo widziała co by tu można było poprawić, więc powiedziałam jej po kolei gdzie wczoraj znajomy widział błędy.
    Pokiwała głową, powiedziała, że można i tak zrobić i inaczej też będzie dobrze. Dla świętego spokoju kazała dodać pręty tu i dodać pręty tam, poprawić tu i poprawić tam...
    Ja już zupełnie zgłupiałam, w końcu kto miał rację, gdybym na nią nie naparła, to może nie byłoby żadnych poprawek ?
    Ludzie pana D. dość niechętnie i z ociąganiem porawili zbrojenie.

    Podziękowałam jej za wizytę i za moment nadjechała gruszka z betonem. Ledwo zdążyliśmy !
    Musiałam zejść ze stropu, bo pompa chlustała okrutnie. Obserwowałam wszystko z dołu, ludzie na górze rozgarniali beton na balkonie i nad łazienką oraz na łączeniach płyt kanałowych i obok kominów.
    Zabrakło nam 1 m3 betonu na schody, pan D. źle wyliczył. Szybko telefon do betoniarni i po pół godzinie przyjechała druga, mniejsza betoniara. Ten jeden metr betonu kosztował dużo drożej niż pozostałe - transport całej betoniary tyle samo kosztuje co i jednego metra. Pan D. powiedział, że pokryje koszt transportu. O key przynajmniej tutaj stanął na wysokości zadania.
    Po godzinie wszystko było rozgarnięte. Nie wiedziałam czy dobrze czy źle, bo nie mogłam wejść na górę i sprawdzić. Drabina była stroma, a strop wysoko, bałam się wchodzić.
    Dostałam wytyczne od pana D. żeby okolo godz, 14.00 polać pierwszy raz wodą z węża, słońce wychodziło zza chmur i miało przygrzewać.
    Miałam dzień urlopu, więc wróciłam do domu.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  16. #16
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    W domu zagadałam do syna, że po południu trzeba będzie jechać polać wodą strop, powiedział, że przecież wszyscy pojedziemy !
    I tak sie stało, cieszyłam się, że wejdzie po drabinie na górę, bo ja panicznie boję się wysokości. Wszedł też mąż, tylko ja z dołu dyrygowałam gdzie można stawać, dopiero minęły 4,5 godziny i beton był świeży. Zrobiliśmy zdjęcia, syn polewał z węża przez pół godziny, dziwił sie, że taki ten strop rozległy. Równolegle z domem zbudowano garaż, który przylegał do domu, strop nad nim był tylko 6 cm niżej położony.

    Wieczorem nikt już nikt nie chciał jechać polewać stropu, pojechałam więc sama około 19.00 autobusem, weszłam już po schodach, bo zdążyły stężeć wystarczająco. Węża miałam łączonego w połowie, jak puściłam silniejszy strumień, to ciśnienie wody rozrywało obydwa węże. Musiałam lać cienkim strumyczkiem, trwało to ponad godzinę, strop po całym dniu był nagrzany, chodziłam po nim boso, było przyjemnie, pomoczyłam długą sukienkę do kolan...
    Kiedy skończyłam polewanie było już ciemno, na budowie zrobiło sie nieprzyjemnie, co prawda obok mieszka sąsiadka, ale na mojej posesji nie ma jeszcze żadnego światła (lampy). Na przystanku stali miejscowi chłopcy, znali mnie z widzenia i kłaniali mi sie od dawna. Zobaczyłam, że autobus odjechał 5 min. wcześniej, następny dopiero za 40 minut, trzeba iść piechotą prawie 1 km do głównej ulicy. Sukienka lepiła mi sie do nóg i uniemożliwiała ruchy. Dwaj z nich ochoczo zaproponowali, że mnie kawałek podwiozą. Ucieszyłam sie bardzo. Wsiadłam do starutkiego zdezelowanego malucha, drzwi nie chciały sie zamknąć trzeba było trzymać je ręką. Ruszyliśmy, dopiero wówczas zauważyłam, że obydwaj są mocno podpici, no tak, przecież to piątek wieczorem, koniec tygodnia. Jechaliśmy prawie środkiem drogi, na szczęście o tej porze na "mojej" ulicy nie ma żywego ducha, więc nic nam nie groziło. Domyśliłam się, że jeżdżą tak dość często. Pożegnali mnie elegancko. Na autobus przy głónej ulicy czekałam jeszcze długą chwilę, do domu dotarłam okolo 21.30.

    No i tak sobie jeździłam przez kilka dni rano przed pracą i po pracy, żeby polewać, aż pewnego dnia przyszedł deszcz i wyręczył mnie z polewania.

    Muszę w tym miejscu napisać, że jeżdżenie autobusami zajmuje mi dużo czasu, pomimo, że odległości dom - praca - działka nie są duże.
    Oj najeździłam się okrutnie załatwiając dokumentację potrzebną do pozwolenia na budowę. I teraz w trakcie nadzoru jeżdżę czasem dwa razy dziennie. Niestety nie korzystam z samochodu męża.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  17. #17
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Pomału zaczęłam umawiać się z panem D. na kontynuację budowy na poddaszu, obiecał dać innych ludzi, tamci (od parteru) podobno są obecnie zajęci. Ale deszcz lał i lał, zrobiło się chłodno, szaro, błocko na budowie okropne... dzień za dniem uciekał, a my nie mogliśmy ruszyć z poddaszem. Wreszcie któregoś dnia deszcz przestał padać i ludzie przyjechali rano na budowę, przywieziono znowu betoniarę, ja zamówiłam kolejne worki cementu, wapna, kolejną wywrotkę drobnego piasku, plastyfikatory i zaczęto wznosić ściankę kolankową oraz ściany szczytowe.
    W związku z tym, że pustaki w/g wytycznych murarza, z którego zrezygnowałam były zakupione dwojakiej wysokości - podobno inne miały iść na garaż a inne na dom, w tej chwili był nie lada problem żeby je zużyć. Oczywiście na garaż poszły takie same jak na dom, bo trzeba było ścianę garażu powiązać ze ścianą domu pustakami o takiej samej wysokości. Zostały więc te nieszczęsne niższe i teraz murarze gimnastykowali się wyrównując poziomy cegłą pełną albo dziurawką albo 12-tką, sama już nie wiem czym, byle tylko te ściany szły w górę.
    W związku z powyższym robota sie niemiłosiernie ślamarzyła, a i oni do szybkich nie należeli, płakać mi się chciało coraz bardziej, bo wiedziałam już, że nie skończę krycia do końca sierpnia, jak sie z panem D. umawiałam.

    Któregoś razu przyjeżdżam na budowe po pracy...patrzę a tu ściana działowa między pokojami a przedpokojem jakaś taka krzywa i nie w tym miejscu co trzeba. Każę sprawdzać odległości a tu niespodzianka: z jednej strony domu 4,15 z drugiej 4,21 !!!
    Sciana na 4 szychty wysoka i długa ponad 10 metrów, roboty (przy ich tempie) na kilka godzin.
    Mówię im, że nie mierzyli chyba w ogóle, tylko z głowy ją budowali. Oni mówią, że mierzyli !!!.
    Idziemy na parter, sprawdzamy metrem, na górze działówka powinna być dokładnie nad tą działówką dolną. Jest obok !!!
    Mówię im: popatrzcie, gołym okiem widać, że krzywa jest okrutnie, a wy tego nie widzicie ? Jak bym dzisiaj nie przyszła, to ciągnęlibyście tę ścianę dalej, byłoby więcej do rozbiórki. Pies z kulawą nogą nie zauważyłby tego gdyby nie ja.
    Nie odzywają sie nic, zabierają sie do rozbierania z ociąganiem, daję im instrukcje jak ma przebiegać ta działówka obok komina i w tym momencie dostaję olśnienia. Gdzieś ktoś na forum pisał o jakichś dylatacjach przy kominach Schiedel. Przyjeżdżam do domu około 20.00 dopiero, (bo asystowałam przy rozbiórce i wytyczałam przebieg nowej ścianki) i biegnę prosto do komputera. Wchodzę na stronę www.Schiedel.pl i czytam z zainteresowaniem instrukcję, którą dałam kb już dosyć dawno i nie mam jej w domu. A jakże ! Dylatacje są konieczne od stropu i od ścian. Kominy mają być jak gdyby "wolno stojące".
    Jest afera !!! Moje dwa kominy dokładnie oblane betonem, nie mają ani milimetra szpary.

    Dzwonię do pana D. i informuję go o tym. Zaczyna na mnie krzyczeć przez telefon, że nie będzie go taka baba jak ja pouczać, bo on tyle lat buduje domy i jeszcze nigdy nie słyszał żeby kominy nie były przymurowane do ścian. Przecież będą się kiwać, nie będzie można sie oprzeć o nich, bo sie przekrzywią.
    Ja cierpliwie tłumaczę, że firma Schiedel nie daje instrukcji po to, żeby je lekceważyć, tylko je stosować. Jak chcę dostać te 30 lat gwarancji na kominy, to muszę je zbudować zgodnie z instrukcją.
    Sugeruję odkucie od stropu obydwu kominów. Pan D. nie chce o tym słyszeć, krzyczy, że zabierze z budowy ludzi, bo ma mnie już dość, i moich głupich wymysłów też ma dość. Nie miał podobno do tej pory takiego klienta jak ja, który bez przerwy zadaje pytania, wszystkim sie interesuje, przywozi na budowę jakieś informacje z książek i internetu, które nijak sie mają do praktyki ! Znowu krzyczy, że jest doświadczonym wykonawcą i nikt do tej pory nie kwestionował jego roboty.
    Żeby nie zabrał ludzi z budowy (gdzie ja w środku sezonu znajdę nowych ?, w dodatku nie ma kb, bo jest za granicą na urlopie) staram sie złagodzić rozmowę jak tylko umiem.
    Proponuję kontynuację budowy do momentu przyjazdu kb z urlopu. Niech sie on wypowie. Łaskawie zgadza się. Ufff...nie wiem jak to przetrzymam nerwowo ???
    Na drugi dzień murarze już wiedzą, że jest podobno błąd w wykonaniu, każdy wypowiada się, że nie odkuwałby, bo to okropna robota. Mój kanałowy strop ma 24 cm grubości !!!

    Robota idzie pomału do przodu.
    Pytam pana D. kiedy przyjeżdża kb z urlopu, już powinien być jutro (dwa tygodnie minęło), to zajmie jakieś stanowisko w sprawie tych nieszczęsnych kominów. Mówi mi, że go nie będzie jeszcze przez kilka dni.
    Denerwuję sie, bo ludzie nie wiedzą jak budować ściankę kolankową w łazience gdzie jest okno trójkątne w lukarnie. Pomału chcą przygotowywać wieniec, nie wiedzą jak. Mój projekt jest faktycznie bardzo ubogi w rysunki techniczne i wielu rzeczy trzeba sie domyślać. Pan D. rzadko bywa na budowie, ja jestem codziennie. Murarze konsultują wszystko ze mną, podejmuję decyzje "na wyczucie", bo boję sie pytać pana D. żeby mi znowu nie powiedział, że marudzę, zadręczam i pytam w nieskończoność.

    Ludzieeee !!! Jak ja to wszystko doprowadzę do końca ?
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  18. #18
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Murarze ciągną ściany do góry, już widać wszystkie pokoje i pralnię i łazienkę, otwory drzwiowe zrobione, tylko nie zabierają sie do tych kominów. One stanęły na poziomie stropu. Otwarcie przyznają sie, że nigdy takich nie budowali, pocieszam ich, że jak zaczniemy dalej ciagnąć te kominy, po konsultacji z kb, to im pokażę jak sie moczy kamionki i jak sie nakłada kit kwasoodporny i gdzie sie wkłada sznur z wełny mineralnej. Jest też szablon do nakładania zaprawy na pustaki keramzytobetonowe.
    Wezmę nawet urlop, żeby z nimi ciągnąć kominy, bo boje się że spieprzą coś jak nie dopilnuję. Zauważyłam, że dwie kamionki odpadły, kit puścił, trzeba będzie zdjąć dwa pustaki i połączyć kitem jeszcze raz, przedtem zeskrobawszy stary kit. Pewnie murarze z dołu niedokładnie przykleili kit. A jakże !

    Wreszcie przyjeżdża po 3 tygodniach kb z urlopu. Ledwo doczekałam ! Dzwonię i umawiam sie na drugi dzień na budowie.
    Opalony, wypoczęty, w znakomitej kondycji fizycznej, jak na swoje podeszłe już lata prezentuje sie wspaniale. Chciałabym tak wyglądać i miec taką kondycję jak on w tym wieku ! No i umysł trzeźwy, sprawny, ale to pewnie dlatego, że z przejściem na emeryturę nie zaprzestał pracy zawodowej, tylko bez przerwy nadzoruje i projektuje i to takie bardzo poważne i "grube"sprawy !
    Na budowie jest też pan D.
    Wszyscy czekają na wypowiedź i decyzje kb w sprawie kominów.
    Trzeba będzie odkuwać obydwa czy sie "upiecze" ?
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  19. #19
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Wchodzimy wszyscy na poddasze, kb "jednym okiem" ogarnia strop, mówi, że w porządku, "drugim okiem" ogarnia ściany poddasza, mówi, że w porządku, niechętnie spogląda na kominy przy samym stropie. Mówię mu, że źle wykonane i trzeba odkuwać. Zaczyna krzyczeć na mnie, że dopiero teraz po fakcie sobie przypomniałam, że to nie tak sie robi. Mówię, że dałam mu taką grubą książeczkę i inne prospekty dwa miesiące temu, zanim cokolwiek zaczęli robić, żeby sie z tym zapoznał, i co ? Krzyczy, że o ile sobie przypomina, to ja mówiłam, że będzie szkolenie firmowe na budowie, więc poczuł sie całkowicie zwolniony ze studiowania książeczki. Po cichu myślę sobie, że przecież jako kb powinien później odebrać robotę, ale żeby odebrać to najpierw trzeba samemu wszystko wiedzieć. Wniosek wysuwam taki, że chyba nie przyglądałby się tym kominom w ogóle i nie sprawdzał czy dobrze wykonane. Dalej sobie po cichu myślę, że ja to nie musiałabym na tej budowie na niczym sie znać, bo od tego mam kb i wykonawcę, żeby robili swoją robotę dobrze, a ja jestem tylko od płacenia. Ale głośno nic nie mówię, tylko sie pytam czy będziemy odkuwać, kb twierdzi, że nie potzreba, bo co tu sie ma stać ?
    Mówię, że w przypadku pożaru sadzy temperatura wzrasta do ponad 1000 stopni i komin pracuje, musi mieć więc pustkę, żeby mógł sie ruszać. Oblany stropem dookoła nie będzie mógł swobodnie pracować, więc pustaki popękaja z góry na dół, przez całe 8 m wysokości. Nie zgadza sie ze mną. Pytam jak z gazowym kominem, mówi, że absolutnie nie trzeba odkuwać, bo tam temperatury są w granicach 50-60 stopni i pustaki nie będą pracować. Odpowiadam, że skonsultuje to z firmą jutro, bo za duże pieniądze zapłaciłam, żeby zostawić spartolone. Na to słyszę po raz kolejny, że to jest szajs, a najlepsze są murowane z cegły z rurą w środku.

    W międzyczasie wracam myślami do momentu szkolenia na budowie, byłam przy tym obecna, przedstawiciel Shiedla nic nie wspominał o żadnych dylatacjach od stropu i ścian, dużo za to opowiadał o wykończeniu komina ponad dachem i o tym, żeby kamionki moczyć i wkładać na mijankę z pustakami. Mało tego, on był na budowie dwukrotnie: przed postawieniem kominkowego komina i przed postawieniem gazowego komina i nic nie powiedział, że coś jest nie w porządku z tym pierwszym.
    Poza tym murarze nie bardzo słuchali, bo mówili, że wiedzą jak budować.
    Nawet byli źli, że taki młodzik przyszedł szkolić takich starych fachowców.
    No ale nie popisał sie ani młody ani starzy fachowcy.

    Przechodzę do tematu wieńców na ścianie kolankowej i pytam sie czy muszą być przerwane w środku ściany poprzez okno w łazience ? Nie będą miały ciągłości. Wszyscy mówią, że nie ma wyjścia skoro ma być w środku okno, niepokoi mnie to, ale w moim projekcie nie ma żadnych rysunków na ten temat i nic nie ma w opisie. Więc murłata też będzie przerwana w środku.

    Nie mam ochoty na dalsze dyskusje, idę do domu i wysyłam faxem oraz e-mailem zapytanie do działu technicznego w Opolu dołączając szczegółowy opis i rysunek. Proszę o szybką odpowiedź. Na drugi dzień w pracy dzwonię do Opola i osobiście rozmawiam z inżynierem w dziale technicznym. Odpowiedź jest jedna: trzeba odkuwać obydwa, bo będą kiedyś problemy. Otrzymuję e-mailem pisemne dyspozycje i opinię, aby mieć podkładkę dla kb.

    Wieczorem wybieram sie do kb do domu z opinią z Opola. Kb nie chce nawet spojrzeć na to pismo, odsuwa go na bok. Ma swoje zdanie na ten temat i nic go nie przekona. Żaden ekspert z Schiedla. Twierdzi, że takich "ekspertów" to on widział setki, większość z nich (podobno) nie wie nic. Oni siedzą w teorii, a on siedzi w praktyce i ma jej 49 lat.

    Grzecznie stawiam warunek, że kominy muszą być odkute, bo nie dostanę gwarancji. Znowu słyszę, że to jest szajs i najlepsze są murowane z cegły.
    Gotuję sie we mnie krew, ale nie daję po sobie nic poznać.
    Mam dość wszelkich rozmów, fachowców, budowy i życia.
    Najchętniej szpulnęłabym wszystkim i pojechała na drugi koniec świata. I nigdy bym do niczego i do nikogo nie wróciła.
    Nie, przepraszam, żal byłoby mi dziecka, dla niego tylko żyję. Jest w moim życiu najważniejszy, pomimo, że nie mam dla niego za dużo czasu.
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

  20. #20
    Lider FORUM (min. 2800)
    Renia

    Zarejestrowany
    Sep 2003
    Posty
    2.938
    Wpisy w Dziennikach Budowy
    160

    Domyślnie

    Pan D. już pogodził sie z tym, że trzeba odkuć. Liczy że tylko ten od kominka. Kupił jakąś wiertarę i przyniósł na budowę. Pomocnik wypił za dużo piwa i nie daje rady prosto trzymać wiertarki, nie ma też specjalnie ochoty na taką robotę, wolałby podawać zaprawę. Właśnie zrobił sobie przerwę od wiercenia, przyniósł zaprawę w dużym kastrze i podając go na górę rusztowania potknął sie o pustaka. Rozciągnął sie jak długi, ale zaprawy nie puścił. Za chwilę murarz postawiwszy źle deski na warszawskim rusztowaniu, ląduje na stropie. Co za dzień ! Ale ich nie wyrzucę, bo musiałabym kogoś szukać do tego odkuwania stropu, kto by mi chciał przyjść ???

    Znowu mija dzień i strop nie odkuty. Proszę, żeby sie zmobilizowali, pan D. przestał zaglądać na budowę, ma przecież jeszcze kilka innych budów.
    Murarz Piotrek narzeka na żebra, chyba pękniete po tym upadku, jest sam z pomocnikiem, robota im idzie jak krew z nosa, bo on co chwilę stęka. Nakazuję mu obwiązać sobie żebra bandażem elastycznym. Czasem murarzy jest dwóch, ale nadal jeden pomocnik. I tak kolejny dzień pomalutku. Wieńce już zalane na ścianie kolankowej, któregoś dnia przychodze po pracy - jest !!! dziura wokół komina dookoła. Wreszcie! Pękł tylko pustak keramzytobetonowy, trzeba rozebrać dwa z góry i na nowo postawić. Znowu sie cofamy. Kiedy pójdziemy do przodu ?
    życie jest zdecydowanie za krótkie...
    i beznadziejne bez kota w domu !

    Dziennik
    Komentarze

Strona 1 z 10

Tagi dla tego tematu

Zwiń / Rozwiń Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •  
  • BB Code jest aktywny(e)
  • Emotikonyaktywny(e)
  • [IMG] kod jest aktywny(e)
  • [VIDEO] code is aktywny(e)
  • HTML kod jest wyłączony